Jedno oko na Maroko (relacja czytelnika cz.1)
W lipcu, podczas pobytu w Berlinie, z zaskoczenia, dzięki błędowi hotelowemu, nadarza się szansa na niedrogie lokum w Marrakeszu. Hotel Imperial Plaza, 4 gwiazdki, 10 Euro za dobę (pokój 1 osobowy)… czemu nie bierzemy! Witaj Maroko! Witaj Marrakeszu! Jedziemy!
Znalezisko wyszperane przez Murdocka i jemu tu składam wielkie „dziękować”.
PRZYGOTOWANIA
Wyjazd był zarezerwowany na 23 stycznia, więc na przygotowania, dokształcenie się oraz znalezienie taniego lotu mamy dużo czasu. A styczeń charakteryzuje się tym, że można łatwo odszukać tani dolot, ponieważ nie jest to okres urlopowy. Pomimo, że dzieci nie mają wakacji w tym czasie, to słońce w Maroku i tak przygrzewa, nie czeka na lato. Dlaczego styczeń jest dobry na wakacje? A dlatego, bo nie ma tylu turystów, słońce nie świeci tak mocno, żeby męczarnią było poruszanie się w ciągu dnia po mieście i okolicach. Temperatura w południe to 24 C max, idealna dla przeciętnego globtrotera do zwiedzania
Ale wracając do planowania… październik, listopad, grudzień, to idealny okres na „polowania lotnicze”, a w tym roku mieliśmy i wciąż mamy szczególną okazję obserwować „walkę cenową gigantów”, czyli Ryanair kontra Wizzair. (A jak wiadomo: Tam, gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta ) Po pierwsze: Najważniejsza sprawa to kupić przelot podstawowy, do Marrakeszu. Ja mieszkam w Warszawie, wiec starałem się, tak zoptymalizować dolot, żeby zaczynał się z Okęcia.. i udało się. W przyszłości będzie jeszcze łatwiej, bo rodzi się Modlin
A oto lista zakupów (za 1 os.):
1) Warszawa-Göteborg (WIZZAIR) 18:05-19:45, sobota, (koszt: 25 zł)
2) Göteborg-London Stansted (RYANAIR) 21:20-22:10, sobota, (koszt: 30 zł)
3) London Stansted – Marrakech RYANAIR 6:30-10:05, niedziela, (koszt: 18 funtów), (zakup kilka dni przed wprowadzeniem „Paszportów Ryana”)
4) Marrakech-London Luton (RYANAIR) 17:35-21:15, środa (koszt: 18 Funtów)
5) London Luton – Poznań (WIZZAIR) 8:30-10:15, czwartek, (koszt: 15 zł)
6) Poznań-Warszawa (Polski Bus) 13:15-20:30, czwartek (1 zł)
Koszt wszystkich biletów: 251 zł
Najważniejsza sprawa, czyli bilety lotnicze oraz baza noclegowa są załatwione. Teraz można dokształcać się i planować trasy wypadowe, zwiedzanie, czytać relacje, mapy i przewodniki.
ZAKUPY:
Przewodnik Maroko: (ja preferuję serię Dookoła Świata Pascala, jest przejrzysty, łatwy do otwierania na konkretnej stronie dzięki spiralce, niewielki i niezbyt szczegółowy)
wskazówka: jak poszukacie w księgarniach internetowych to możecie go mieć nawet za 8 zł, może nie jest to wydanie z tego roku, ale dane o zabytkach nie są tak często aktualizowane)
Mapa: Oczywiście jak podróżujecie samochodem, to dobrze mieć GPS, ale zakup dobrej mapy, też jest rozwiązaniem. Ja kupiłem mapę Maroka freytag&berndt 1:800 000/1:2 000 000 za 28 zł
Dodatkowo, podrukowałem sobie kilka mapek dojazdowych z Google maps. Miałem ze sobą laptopa, do zgrywania zdjęć z aparatu oraz do wieczornego planowania tras na następny dzień.
POCZĄTEK PODRÓŻY
Stawiliśmy się na Okęciu godzinę przed czasem, tylko z bagażem podręcznym. Ubrani na cebulkę, tak żeby bagaż ważył możliwie jak najmniej. Szybka kontrola i stoimy w kolejce do bramki, z której przejdziemy do samolotu Wizzair do Göteborga. Sprawdzanie kart pokładowych i prośba o umieszczenie bagażu w metalowej urnie, dokładnie zwymiarowanej na bagaż podręczny. Było jednak takie zamieszanie, że udałem, że nie słyszę i poszedłem dalej jakoś nikt za mną nie biegł Autobus zawiózł nas do samolotu i usadowiliśmy się w swoich fotelach. Wszędzie dało się słyszeć skandynawski gwar. Zajętość miejsc prawie 100 proc., 2 godz. lotu i lądujemy w Göteborgu. Nie jest to duże lotnisko, mały hangar (podobny jak ten w Sztokholmie Skavsta). Praktycznie wychodząc z przylotów, od razu jest wejście do odlotów. Uwaga ważne: Jak zaczynamy procedurę odprawy? Przed przejściem do kontroli siedzi sobie pogranicznik. Na biurko przed nim kładziemy bagaż i pokazujemy mu kartę pokładową, a elektroniczny wyświetlacz pokazuje ile waży nasza torba. Człowiek siedzi jeszcze przed samą taśmą, na którą wyjmuje się do kuwet wszystko co metalowe. Dalej procedura jest taka sama jak zawsze, czyli: taśma, potem przechodzimy do hali, a raczej pomieszczenia odlotów, następnie idziemy do stanowisk, gdzie sprawdzają paszporty, a później przechodzimy do małego pomieszczenia, gdzie czekamy, aż otworzą się drzwi do wyjścia na płytę lotniska. Oczywiście przed wyjściem stoi osoba, która skanuje kod z karty podkładowej.
W samolocie siedzi dokładnie 35 osób razem z nami, więc jest niesamowity luz.
LONDYN STANSTED
Po prawie 2 godzinach dolatujemy do Londynu Stansted. Samolot w środku ciemnej nocy dotyka pasa startowego. Wysiadamy z samolotu i idziemy do wagonika kolejki lotniskowej (bez maszynisty), która w 10 min dowozi nas do hali głównej. Szybkie sprawdzanie paszportów i już jesteśmy na terenie Anglii. Oczywiście przestawiamy zegarki o godzinę do tylu i mamy 22.10. Czeka nas nocka na lotnisku. Nie było sensu szukać noclegu w hotelu, ponieważ już o 4.30 wolnym krokiem należałoby zmierzać do odprawy. W lotniskowym supermarkecie kupujemy kanapki i wodę, a posiliwszy się nieco, postanawiamy wyszukać jakąś ławkę do spania. Oprócz nas jest wiele osób, które czekają na poranne loty.
Zmieniając pozycję i budząc się co jakiś czas, doczekujemy momentu, kiedy lotnisko, tak jak co dzień budzi się do życia. Widać jak przemykają pracownicy kawiarni, pchając przed sobą wózki z towarem, a inni już wykładają go na kawiarnianych półkach. W powietrzu wyczuwamy zapach palonej kawy. Pierwsi pasażerowie zdecydowanym krokiem, ciągnąc walizki zmierzają do odprawy. My wypijamy kawę i tak jak oni, powoli idziemy do bramek. Po drodze w automacie za 1 Funta kupujemy, obowiązkowo! idealnie zwymiarowane torebki strunkowe na płyny do bagażu podręcznego. Z automatu wyskakuje plastikowa kulka, a w niej wciśnięte 4 sztuki. Przepakowujemy kosmetyki i buteleczki o max. pojemności 100 ml. Pozostałe dwie torebki zostawiamy sobie na lot powrotny. Przechodzimy odprawę sprawnie, choć na tym lotnisku jest ona najbardziej drobiazgowa, jaką kiedykolwiek widziałem w Europie. Są bardzo, ale to bardzo skrupulatni. Lotnisko Stansted jest bardzo duże, więc należy sobie zostawić trochę czasu, żeby dotrzeć do odpowiedniej bramki (Gate) przy której będzie podstawiony nasz samolot. Gdy docieramy do bramki, naszym oczom przedstawia się taki ogon ludzi, jakiego jeszcze nie widziałem. Już wiem, że w samolocie będzie komplet pasażerów. Tych, którzy stoją pierwsi w kolejce zaczynają sprawdzać dokładnie, tj umieszczają ich walizki w metalowych stojakach. Kilka osób w panice zaczyna wpychać na siłę swoje walizy, jednak nie ma sposobu, żeby nagle zmniejszyły się one o połowę Niestety trzeba płacić, zdaje się, że na tym etapie kosztuje min. 40 Funtów. Im bardziej skraca się czas do odlotu, tym kontrola staje się mniej dokładna, aż w końcu odpuszczają:)
Zajmujemy miejsca w samolocie i z 15 min opóźnieniem startujemy w kierunku innego kontynentu, Afryki.
Prawie wszyscy pasażerowie próbują nadgonić niedospanie, powoli w samolocie zapada cisza… Ale żeby nie było tak kolorowo, to kilka foteli przed nami zaczyna nas atakować piskliwy głos jakiejś blondyny. K..wa mówię sobie pod nosem, kto tak głośno nadaje. I co ja słyszę.. „Artur zróbmy sobie zdjęcie! Nie tak, o tak! Ale fajnie, ale jest zajebiście! Fantastic!” Stewardesa podchodziła do nich ze 4 razy i nic. Tłumaczyła im, że jest wielu pasażerów którym to przeszkadza, że chcą się zdrzemnąć… i co ja słyszę: „Co wyobrażacie sobie, jakaś głupia pinda będzie mi mówiła co mam robić i jak mam mówić,.. to nie do pomyślenia!”- krzyczy. No nie muszę Wam mówić, że było mi tak wstyd, że nasi rodacy tak się zachowują. Po 30 min alkohol wyparowuje, a z nim koszmarny „głosopisk” blondyny. Zapadła cisza…
Pod koniec lotu stewardesa rozdała wszystkim druczki, które trzeba wypełnić i oddać przy odprawie paszportowej na lotnisku.
Po 3 godzinach samolot zaczyna ostro skręcać i obniża lot. Pod skrzydłami dostrzegamy czerwono-pomarańczowe domy z setkami satelitarnych talerzy skierowanych dokładnie w jednym kierunku, jakby czekały na przekaz wszech czasów. Naszym oczom ukazał się magiczny Marrakesz, miejsce, gdzie mieszka słońce.
LOTNISKO MENARA MARRAKECH (RAK)
Całkiem niezłe lądowanie i już własnymi stopami dotykamy czarnego lądu. Jednak zanim na dobre zagościmy w Marrakeszu czeka nas ostatnia formalność. Do kontroli paszportowej ustawia się 5 kolejek, a na każdym ich końcu siedzi w budce marokański pogranicznik. Kartonowe formularze wypełniliśmy już w samolocie, dlatego teraz możemy zająć się jedynie oczekiwaniem na stempelek w paszporcie. Na karteczce, którą trzeba wypełnić znajdują się rubryki zawierające dane osobowe z paszportu oraz informacje typu: cel podróży, miejsce pobytu, jaki wykonujemy zawód. Po odstaniu swojego w kolejce przechodzimy pomyślnie kontrolę paszportową i już jesteśmy w Maroku. Lotnisko sprawia wrażenie zadbanego, a na zewnątrz terminala świeci upragnione słońce. Pierwsze nasze kroki kierujemy w stronę hali głównej lotniska, gdzie znajdujemy bankomat. Żeby wypłacić marokańskie dirhamy korzystamy z karty debetowej mBanku, popularnego delfinka. Warto wiedzieć, że za wypłaty z każdego bankomatu nie są pobierane żadne opłaty, jedynie przewalutowanie ze złotówek na euro i z euro na marokańskie dirhamy. Kurs złotówki kształtował się w czasie naszego pobytu tak: 1 MAD = 0,40 zł, czyli 10 MAD to 4 zł, mniej więcej. Dobrze jest wypłacić gotówkę z bankomatu i rozmienić ją np. w kiosku na antresoli, kupując coś drobnego np. zapalniczkę czy widokówkę. W ten sposób zyskujemy drobne, bo trzeba Wam wiedzieć, że będzie Wam trudno znaleźć kogoś, kto będzie miał rozmienić. A taksówkarz to już na 100 proc nie będzie miał drobnych ))) specjalnie, żeby Wam nie wydać
Ale do rzeczy, jak rozmienicie kasę kierujecie się do wyjścia z terminalu. Jeżeli chcecie jeszcze uzyskać jakieś informacje, to zawsze możecie pogadać z kimś z informacji turystycznej, która mieści się na środku hali. Informacja włada angielskim.
Acha, warto jeszcze pobrać takie same formularze jakie wypełniało się w samolocie przed lądowaniem, ponieważ czeka Was dokładnie ta sama procedura w drodze powrotnej. Najlepiej poprosić w samolocie o 2 takie formularze i wypełnić je 2 razy, w drodze powrotnej będziecie mieli już to z głowy. Przypominam, że można pobrać te formularze ze stojaka w hali głównej.
Zakładamy, że już nic Was nie trzyma na lotnisku, tak więc możemy się udać w kierunku hotelu. Wychodzimy z terminala i od razu skręcamy w lewo. Oczywiście natychmiast obsiądzie nas chmara taksówkarzy, zapewniających, że zawiezie Was wszędzie za to co właśnie macie w ręku, czyli 100 dirham
Nie dajcie się namówić, ponieważ z boku po lewej stronie terminala stoi lotniskowy autobus, który regularnie kursuje między centrum Marrakeszu, a lotniskiem. Bilet kupujemy u kierowcy i kosztuje on 20 dirham a jeśli kupimy za jednym razem powrotny to zapłacimy 30 dirham (bilet powrotny ważny jest przez kolejne 14 dni). Jeżeli dogadacie się z taksówkarzem, że zawiezie Was za tą samą cenę co autobus, to już wszystko zależy od Was. Dobrze jednak znać ceny, przeliczniki i twardo trzymać się swojej ceny, a uzgadniać ją na początku przed trzaśnięciem drzwiami. Warto wyraźnie zaznaczyć, że proponujecie daną cenę za kurs w dirhamach, bo taksówkarz będzie myślał, że płacicie w EUR (to są spryciarze UWAGA). To wy proponujecie konkretną cenę za kurs, a nie taksówkarz. Jeżeli dacie im powiedzieć pierwszym, to na wstępie zabiją Was 5 krotnie wyższą taryfą. Pamiętajcie o tym!
Zakładamy, że odganiacie taksówkarzy i kupujecie bilet w autobusie u kierowcy, tak jak my. Kierowca daje Wam bilet, a obok jego kokpitu leżą bezpłatne plany miasta. Warto zabrać ze sobą jeden.. albo 2
Autobus rusza i wiezie nas do centralnego placu Jemaa el-Fnaa.
Oczywiście w autobusie razem z nami jadą walnięci rodacy. Blondyna zaczyna podrywać kierowcę i piszczeć na cały autobus, a w swojej ekstazie robi zdjęcia aparatem. Jej przyjaciel upuszcza coś w międzyczasie na podłogę i przy uciesze i rechocie całego autobusu ukazuje połowę swojego siedzenia. fuuuu odwracam się z niesmakiem. Nie mogę uwierzyć, że tacy ludzie wyrabiają nam Polakom nie najlepszą opinię. Proszę Boga, żeby ten koszmarny polski epizod już się skończył na dobre.. Moje modlitwy zostają wysłuchane i już więcej nie będą nas prześladować. Wesoły autobus dojeżdża do głównego placu, mijając po drodze dziwnie ubranych ludzi, jak gdyby omyłkowo wyszli z domu, zapominając zostawić w domu szlafroki. Kobiety szczelnie zakrywają owal twarzy, dookoła palmy, kwiaty, słońce przygrzewa, a przy drodze stoją właściciele wielbłądów, czekając, na moment w którym posadzą jakiegoś śmiałka pomiędzy dwoma garbami…
Dziwiąc się i podziwiając jakże odmienną kulturę dojeżdżamy do głównego punktu miasta. Jesteśmy zmęczeni niewyspani i jest nam gorąco. Pamiętamy o tym, uśmiechając się w duchu, że w Polsce panuje nie miłościwie 10 stopniowy mróz.
Autobus hamuje, otwierają się drzwi, a obcokrajowcy chwytają swoje wypasione kolorowe walizki i wysypują się z pojazdu. W swoich notatkach odszukuję, że do naszego hotelu jedzie miejski autobus o numerze 2. W tym samym czasie rzeczony pojazd z piskiem usadawia się przy krawężniku. To nasz! – krzyczę i zaczynamy biec w kierunku pierwszych drzwi. Pozostałymi drzwiami wysiadają Ci, którzy już ukończyli podróż. Pomimo, że każdy chce jechać, miejscowi grzecznie nas przepuszczają przy tym uśmiechając się i nalegając na pierwszeństwo wejścia. Płacimy niebotyczną sumę 7 dirham za 2 bilety, czyli 2.80 zł i zajmujemy miejsca w autobusie. Autokar rusza, a ja pytam się, pokazując mapkę kierowcy, czy dobrze jedziemy. Po kilku obrotach mapki we wszystkie możliwe strony ustalamy, że kierunek jest właściwy. Rzucamy jeszcze nazwę hotelu Amin, który jest przy naszym przystanku oraz nazwę stacji benzynowej Shell i już widzimy kiwanie głową na tak. Siedzimy grzecznie czekając na znak kierowcy i po 25 min jazdy otrzymujemy sygnał do wysiadki. Na pożegnanie kierowca macha do nas ręką, a my dalej idziemy piechotką. To zaledwie 50 metrów, więc damy radę. W oddali już widzimy nazwę hotelu, dumnie, acz zasadnie nazwanego Imperial Plaza and Spa. To masz domek na kolejne 10 dni. ufff oddychamy z ulgą
Przy wejściu witają nas dwa marmurowe lwy, a woda rześko leje się małymi strumieniami z fontann. Hello! – miłym głosem wita nas recepcjonistka, oraz Pani która później okaże się takim trochę polskim Kaowcem (Kaowiec (od skrótowca KO – kulturalno-oświatowy) – w PRL instruktor kulturalno-oświatowy. Osoba, która na różnych imprezach (bale, wieczorki zapoznawcze, wycieczki, wczasy, grzybobrania) miała dbać o odpowiedni poziom rozrywki. Własnego kaowca zatrudniały większe zakłady pracy, jak również wszystkie ośrodki wypoczynkowe. Współczesnym odpowiednikiem kaowca jest animator). Z bardzo miłą Pani Animator można było pogadać, poradzić się, zapytać. Ja jednak miałem już ustalony program rozrywkowy, dużo, dużo wcześniej. Śmiem twierdzić „rok temu” czyli już w grudniu.
Ciekawe jak wygląda hotel i pokoje….
W HOTELU
Myśleliśmy tylko o jednym, aby jak najszybciej klapnąć w bezruchu na miękkim łóżku. Podchodzimy do lady recepcji, kładę potwierdzenie rezerwacji (najlepiej wydrukować je z booking.com w wersji angielskiej, łatwiej będzie Wam w przyszłości wyegzekwować zapis o darmowym 30 minutowym masażu/sesji Hammamu, który przysługuje przy rezerwacjach min. 3 dniowych). Pani daje nam karteczki do wypełnienia, podobne do tych z lotniska. Przy każdym meldowaniu w Marocco jest obowiązek wypełniania tych formularzy. Zauważyłem, że obłożenie w hotelu nie było za duże, bo lista nazwisk gości, którzy przybywają w dniu dzisiejszym nie była większa niż 10. Na ponad 100 pokoi w hotelu to niewiele. Pani lekko zdziwiona, kwotą widniejącą na rachunku prosi o uregulowanie płatności. Podaję jej moją kartę z delfinkiem i po pewnym czasie na starym terminalu kartowym wyskakuje napis OK. Dostajemy 2 karty magnetyczne, ale okazuje się, że pokoje są jeden obok drugiego i można je połączyć poprzez otwarcie drzwi wewnętrznych. To jest super opcja. Mamy mieszkanie dwupokojowe z dwoma łazienkami
Nasze walizki zabiera boy hotelowy i wnosi, je do pokoju. Wcześniej pozyskane drobne pozwalają nam wynagrodzić jego pomoc. Dziękujemy wręczając 10 MADowy banknot.
Sama recepcja znajduje się w obszernym holu, a dookoła, pod oknami ustawione są wygodne fotele i ławy. Generalnie na tym obszarze działa bezpłatnie bezprzewodowy internet. Niestety w pokojach internet nie działa, mnie jednak udało się złapać słabiutki sygnał przy samym oknie. Działa jeszcze całkiem nieźle na basenie, który mieści się na dachu hotelu. Obok oczka wodnego jest miejsce na bar i stoliki. Tam można podłączyć laptopa (jest gniazdko) i skorzystać z dostępu do internetu.
Pokoje 1 osobowe posiadają jedno duże łóżko, na którym spokojnie mogą spać 2 osoby. Sprzątanie pokoju odbywa się codziennie rano, ale tylko wtedy, kiedy wywiesicie na zewnątrz zieloną zawieszkę. W łazience jest wanna, suszarka do włosów oraz 2 komplety ręczników, 2 małe i 2 duże. Codziennie wymieniane są małe 30 ml buteleczki z szamponem i płynem do kąpieli. Telewizja w pokoju nadaje programy francuskie i angielskie. Ja miałem cały czas ustawione BBC. Na wyposażeniu pokoju jest jeszcze stolik i 2 krzesełka, małe biureczko, a w nim mała lodóweczka. W jednej z 2 szaf jest sejf, jednak korzystanie z niego jest płatne, zdaje się że jakoś tak 4 Euro za dobę. Telefon nie ma wyjścia na miasto, rozmowy zamawia się po zgłoszeniu się recepcji. Jednak uważajcie, mnie rozmowa półminutowa na marokańską komórkę kosztowała aż 30 MAD. Jest bezpośrednie połączenie telefoniczne między pokojami. Jako dodatkową usługę, można zamówić sobie wyprasowanie spodni, czy upranie rzeczy, jednak usługa jest płatna od sztuki i kosztuje ok. 40 MAD/szt. Kilka przecznic dalej od hotelu jest pralnia czynna do 20, gdzie możecie zamówić pranie za połowę ceny hotelowej. W sklepikach spożywczych można kupić malutkie saszetki z proszkiem Arial, wystarczą na 5 prań. W Polsce nie widziałem takich małych opakowań.
Na dachu hotelu, na który wjeżdżamy windą można skorzystać z basenu, jednak w styczniu nikt nie próbował się kąpać. Wszyscy wygrzewali się w południowym słońcu, leżąc na leżakach rozłożonych wokół basenu, a raczej baseniku. Z głośników sączyły się znane przeboje, które barman puszczał z laptopa. Tak, jak pisałem wcześniej, można posiedzieć przy stoliku, zamówić kawę (20 MAD) i posurfować w internecie lub wysłać fotkę z wakacji znajomym lub rodzinie.
Tuż obok basenu znajduje się przeszklone pomieszczenie siłowni, a tuż obok miejsce, gdzie można zażyć sauny lub hammamu. Jeżeli będziecie w hotelu przez min. 3 doby, możecie dostać pół godziny za darmo.
Na parterze przy recepcji jest cukiernia i mały sklepik z pamiątkami. W czasie korzystania z internetu, bo tu działa, można opędzlować ciacho i kawę.
O 20 wieczorem w hotelowym barze można posłuchać muzyki na żywo. Miejscowy grajek na dużym keybordzie wygrywa śmiało, zawodząc na miejscową nutę.
Codziennie serwowane są również posiłki w hotelowej restauracji, jednak śniadanie kosztuje ok 70 MAD za osobę. Za te same pieniądze 2 osoby zjedzą całkiem przyzwoite śniadanie za zewnątrz. Knajpek i knajpeczek w okolicy jest bardzo dużo, wiec na 100 proc coś znajdziecie dla siebie, a zaoszczędzone pieniądze możecie wydać na coś innego.
OKOLICA HOTELU
Hotel zlokalizowany jest w spokojnej, nowej dzielnicy. Jest jednym z kilku hoteli, które zlokalizowane są dookoła. To takie skupisko eleganckich hotelowców.
Tuż przy wejściu do hotelu jest mały sklepik spożywczy, gdzie kupicie napoje, chlebek i przegryzki, a tuż obok jest także apteka.
Przy hotelu biegnie ulica. Przy jednym ze skrzyżowań jest kilka knajpek, a idąc w przeciwnym kierunku znajdziecie drugie skrzyżowanie również z wieloma barami.
Przed hotelem parkują taksówki, jednak ja nigdy z nie korzystałem z ich usług. Widok chmary czekających taksiarzy źle mi się kojarzy i trąci mafią. Najlepiej podejść kilka metrów dalej i złapać taksówkę jadącą ulicą.
Mapka którą zamieszczam pokazuje poszczególne miejsca i opisy co warto, a co nie.
0. Hotel
1. sklep spożywczy
2. apteka
3. knajpka w której mają bardzo dobre Tadżiny cena ok 25 MAD
4. Cukiernia Polecam bardzo dobre ciastka. Cena 5 MAD
Ciasto pączkowe z miodem i z sezamem… pycha!!!
5. Odradzam, niezbyt dobre jedzenie. Uwaga na kelnera, nie wydaje dobrze reszty.
6. Kilka knajpek obok siebie. Generalnie klientela to młodzież, z racji mieszczącej się obok uczelni. Jedzenie niezbyt wyszukane, ale smaczne i świeże. Np. zestaw: herbata miętowa + harira (zupa pomidorowa, gęsta, z ciecierzycą i grochem) + naleśnik z serkiem topionym (robiony na naszych oczach) koszt 8 mad = 3,20 zł
7. Punkt kserograficzny, można tanio wykonać kopię.
8. Polecam miejsce na wieczorne posiedzenie, przyjemna knajpka (kawa 15 mad)
9. Tam jedliśmy śniadania. Koszt śniadania: duży imbryk z miętą, jajecznica x2, pieczywo, konfitura, masło, grillowane mięsko nabijane na 7 metalowych sztyc – koszt ok 60 MAD
Sympatyczny kelner. Stoliki na zewnątrz, posiłek przy promieniach słońca smakuje lepiej.
10. Kawiarnia, sałatki, śniadania – ceny umiarkowane, śniadanie dla 2 osób ok 60 MAD – kelner mówi po angielsku.
11. Knajpa (mająca dobrą markę w Marrakeszu) Jedzenie smaczne i świeże. W zależności ile jest osób, to zamawiacie półmisek grillowanego mięsa… 1/4 kg, 1/2 kg, 3/4 kg. Możecie wybrać jeden rodzaj mięsa, lub mix. Polecam, bardzo smaczne i niedrogo.
Po drugiej stronie jest duży supermarket, gdzie można zrobić zakupy.. oliwki na wagę, warzywa, przyprawy, owoce, ciastka, pieczywo itd.
12. Pralnia
13. Supermarket
14. Kafejka internetowa (wydrukowanie 4 stron z pdf-a (karty pokładowe Wizzair) koszt 5 mad = 2 zł
15. Wypożyczalnia samochodów. Tu wypożyczałem auto, 300 mad za dobę (na jedną dobę), paliwo (w baku było prawie pusto, miałem oddać auto z taką samą ilością paliwa) Dostałem samochód o 19 wieczorem i o 19 wieczorem następnego dnia miałem oddać. Na stronie jest napisane, że wypożyczalnia jest czynna 24/24h Jako zabezpieczenie miał być czek, ale trzeba mieć wypukłą kartę. Kontakt z wypożyczalnią i rezerwacja pod adresem info@rabiacars.com, http://www.rabiacars.com Dostałem 5 osobową DACIE Logan, przy zwracaniu auta nikt jej nie oglądał. Kontakt bardzo konkretny i bezproblemowy, polecam.
Na wyprawę do wodospadów Ouzoud zatankowałem 25 litrów. Wypaliłem ok 20. Przy oddaniu miałem 2-3 kreski na 7 przy zatankowaniu 25 l. Benzyna kosztuje 10 mad litr, czyli 3,70-4 zł. Przy 340 km przejechanych w 2 strony, wypalił jakieś 6 l/100. Czy to możliwe! Teraz mając doświadczenie, zatankowałbym 15 l, a resztę dotankowałbym po drodze. Tym bardziej, że mijaliśmy kilka stacji benzynowych, a tak musiałem oddać auto z paliwem.
16. Stacja benzynowa
17. Ogrody Jardin Majorelle
18. Szpital
19. Przystanek autobusowy
20. Poczta
dojazd do hotelu z Placu DŻAMAA AL-FINA:
JAK SIĘ PORUSZAĆ PO MARRAKESZU?
Istnieją 3 sposoby poruszania się po mieście:
Autobus nr 2, jedzie do centrum i zatrzymuje się przy głównym placu. Oznaczenia przystanku nie ma, jednak stajemy i czekamy tam, gdzie inni (młodzież), ponieważ przystanek jest na przeciwko Wyższej Szkoły Technicznej. Autobus zatrzymuje się, a my wsiadamy pierwszymi drzwiami. Bilet kosztuje 3,5 mad = 1,40 zł Płacimy kierowcy i sami odbieramy bilet, który wychodzi z drukarki. Śmieszna sprawa, bo ja stałem kilka sekund zanim skumałem, że kierowca czeka, aż sam sobie urwę bilet, który wysunął się z drukarki. Czasami są leniwi Autobus jest jak najbardziej nowoczesny. Zatrzymuje się dosłownie w kilku miejscach, więc próba złapania autobusu na przystankach pośrednich graniczy z cudem. Najlepiej wsiadać przy głównym placu.
2 sposób to petit taxi. To takie, małe beżowe fiaciki uno (jak nie uno to bardzo podobne) Zatrzymują się same lub na machnięcie ręką. Pamiętajcie, że koszt dojazdu do niemal wszystkich miejsc w Marrakeszu to koszt 20 MAD = 8 zł. Ważne! Na początku ustalacie cenę, to znaczy zdecydowanie mówicie, gdzie i „20 twenty dirham!”, jeżeli kierowca zaakceptuje cenę (a na 99 proc zaakceptuje) to wsiadacie. Max 3 osoby. Wyjątek w cenie stanowi przejazd z i na lotnisko oraz dojazd do ogrodów Menara (30 mad) i za kurs nocny może być troszkę więcej. Ważne, żeby kierowca usłyszał 20 dirham, a nie 20 euro. Miałem taką sytuację, że taksiarz woził mnie małymi uliczkami bardzo długo, a potem zdziwił się że mu daje 20 dirham, bo cwaniaczek był przekonany że czeka na niego 20 euro (20 euro to 80 zl, a nie 8 zł!!!!) Jeżeli sami nie powiecie stawki, to usłyszycie kwotę 10 krotnie wyższą.
3 sposób to przemieszczanie się na własnych nogach. Jest bezpiecznie, ja nie zanotowałem sytuacji podejrzanych lub niebezpiecznych. Należy jednak pamiętać, żeby nie zapuszczać się w puste ulice nocą, ale to już tak, jak wszędzie, należy zachować zdrowy rozsądek.
TARGOWANIE SIĘ
To oddzielny rozdział. Pamiętajcie, że targowanie, to ich „narodowy sport”. Na początku myślałem, że ich wszystkich pozabijam i rozszarpię. Zajęło mi 2 dni zanim zdążyłem się przyzwyczaić do ich sposobu postępowania. Dla nas europejczyków, cena powiedziana to cena ostateczna, a tu tak nie jest. Nic nie ma ceny ostatecznej. Ostateczna to cena, którą sami wytargujecie „last prajs”. Na początku, cena może być nawet 10 krotnie wyższa. Należy się targować o wszystko. Nikt nie daje paragonów, więc hulaj dusza piekła nie ma.
Targowanie jest czymś normalnym. Pamiętajmy, żeby zwracać uwagę na to, ile nam wydają reszty, bo tak potrafią zamotać, że nawet przy małych sumach nie zauważymy źle wydanej reszty. Dzieje się to wszędzie.. w barach, kawiarniach, aptece, na targu, a nawet w Mc Donaldzie, gdzie wydawałoby się nie da się nic utargować. Otóż mylicie się.
Kupując olejek w aptece, jednego dnia pani mgr powiedziała cenę 50 mad, a już następnego ten sam olejek kosztował 65 mad, wiec widzicie, że ceny są ruchome.
W Mc Donaldzie kasjer wydał mi o 2 mad mniej, a potem przepraszał…. A na targu, to już są mistrzowie UWAGA! Wyciskany sok pomarańczowy, kosztuje na targu 4 mad = 1,60 zł, ale uwaga najlepiej dajcie równo 4 mady. Już przy 10 mad zaczynają tak motać, wykorzystując to, że turyści nie znają monet. Najlepiej mieć małe nominały i drobne.
Jeżeli kupujecie coś na wagę, to może się okazać że okazyjna cena dotyczy towaru z zaniżoną wagą! Dobrze jest mieć wagę ze sobą, taką małą elektroniczną. Ręczna waga dostępna jest w sklepach JULA. Jest niezastąpiona do sprawdzania wagi bagażu podręcznego. Tu też się przydała, znalazła nowe zastosowanie.
PLAC DŻAMAA AL-FINA (Dżemaa el-Fna)
To miejsce wpisane na listę UNESCO. Najlepiej wybrać się tam wieczorem, choć plac tętni życiem od rana do wieczora. Spotkamy tam tancerzy, zaklinaczy węży, wróżki, stoiska ze świeżo wyciskanym sokiem pomarańczowym i i grapefruitowym, miejsce dla smakoszy ślimaków, stoiska z kardamonową herbatą i ciasteczkami oraz wiele innych lokalnych atrakcji.
Dobrze jest wdrapać się na ostatnie piętro kawiarni przy placu, usiąść na tarasie, zamówić miętową herbatę i przy zachodzącym słońcu wpatrywać się w magiczny targ, nad którym dumnie wyrasta minaret meczetu Kutubijja.
W szeregu 10 straganów można kupić sok pomarańczowy w cenie 4 DR, czyli 1,60 zł za szklankę soku. Szklanki są myte w sposób odbiegający od super sterylnych warunków. Trochę tak, jak za czasów komuny, kiedy z saturatorów sączyła się woda sodowa z sokiem lub bez. Oczywiście ja piłem sok nie przejmując się tym, ale na forach czytałem, że są tacy, którzy chodzą z własną szklanką. A sam sok jest pyszny, mówi to fan soku pomarańczowego, więc wiem co mówię.
Na plac warto wybrać się wieczorem, kiedy atmosfera targowiska nabiera rumieńców.
Uważajcie na pseudo-przewodników. My mieliśmy taką sytuację: Kiedy zbliżaliśmy się do głównego placu w mieście, jakieś 2 km przed placem, przy skrzyżowaniu podszedł do nas mężczyzna. W miły sposób zagadał do nas, skąd przyjechaliśmy jak mamy na imię itd. Mówi: „Jestem przewodnikiem”, zdaje się, że machnął jakimś identyfikatorem, ale równie dobrze mogła być to metka od majtek z przylepionym zdjęciem, bo i tak nie byliśmy w stanie odczytać tych ichniejszych arabskich robaczków. Mówi dalej.. „Właśnie czekam na grupę turystów i mam chwilę czasu, chętnie pokaże wam parę ciekawych miejsc”. Mówimy sobie czemu nie, i tak idziemy w tym samym kierunku. Przewodnik był rzeczywiście bardzo miły i uprzejmy. Pokazał nam po drodze bardzo ciekawy miejski park nazwany CYBER Parkiem. Wśród roślinności parku były rozmieszczone stanowiska komputerowe, gdzie można było skorzystać bezpłatnie z internetu.
Tak miło nam się rozmawiało, że nie wyczuwając podstępu zostaliśmy doprowadzeni do suk (inaczej sklepy rzemieślników, handlarzy). Chodziło o to, że z każdej transakcji do jakiej dojdzie w sklepie, przewodnik dostaje swoją dolę. Pierwszym sklepem była perfumeria, gdzie właściciel zupełnie za darmo wykonał dla nas pokaz wszelakich pachnideł i wonnych olejków. Zaproponowano nam masaż karku specjalnym olejkiem, my upieraliśmy się, że nie chcemy, bo pewnie trzeba będzie zapłacić za to, ale on upierał się, że jest to całkowicie za darmo.
Zgodziliśmy się, ale przy wyjściu, ponieważ nic nie kupiliśmy, poproszono żeby zapłacić przynajmniej za masaż te 10 DH…..
I chórem wszyscy odpowiedzieli do-wi-dze-nia
Ja na to, że twoja prezentacja była bardzo ciekawa. A on: dla kogo? ja: dla mnie, On: No właśnie dla ciebie…
I dobrze, że nie zrobiliśmy zakupów bo ceny, jak się potem okazało były 10 krotnie wyższe Marokańczycy mają takie powiedzenie: że lepszy jest zarobiony 1 DH teraz, niż 2 DH później… dlatego starają doprowadzić do sprzedaży.
Potem była jeszcze jedna hurtownia wyrobów regionalnych, ale już z tego miejsca czmychnęliśmy natychmiast wręczając na odchodne 20 dh przewodnikowi…
Pamiętajcie, nie dajcie się nigdzie prowadzić przewodnikom, takim którzy koniecznie chcą Wam coś pokazać, mówiąc że to jest tylko możliwe dzisiaj, bo jutro już nie. To typowi naganiacze. A na miejscu gdzie was zaprowadzą, będzie ich więcej i każdy będzie chciał swoją dolę.
Jutro część druga relacji.