Fly4free.pl

Jesteśmy ostatnim pokoleniem tanich podróży? Kraje chcą zdzierać z turystów, ile wlezie

grupa przyjaciol na wakacjach
Foto: Chokniti-Studio / Shutterstock
100 dolarów podatku dziennie (!), jeśli chcesz zwiedzać Bhutan, Amsterdam z najwyższym podatkiem w Europie, płatny wstęp do Wenecji i kolejni, którzy chcą podążać tym tropem. Bez wątpienia turyści to świetne źródło zasilania lokalnych budżetów. Pozostaje jednak pytanie, jak długo wytrzymają to budżety samych turystów i czy nasza pasja naprawdę może znów stać się zajęciem dla wybranych?

Pojawienie się tanich linii lotniczych, do tego równie tanie noclegi, rozwój grup pełnych patentów, na oszczędności w podróży – ależ to była (jest?) przepustka do świata regularnych, częstych wojaży, o których kiedyś nawet byśmy nie śnili. Furtka, która sprawiła, że podróżowanie naprawdę jest łatwe i dostępne. Pewnie nawet łatwiejsze i dostępniejsze niż kiedykolwiek.

Sprawdź najlepsze oferty na wczasy
Reklama interaktywna, dane dostarczone 2024-09-27T14:57:00.859Z przez Wakacje.pl

Od lat czytam jednak, że to się w końcu zmieni. Że bańka masowej turystyki musi pęknąć, a wraz z nią pojawią się nie tylko limity (które przecież już obserwujemy), ale najpierw stopniowe podwyżki, a docelowo zaporowe ceny, które odstraszą część dotychczasowych podróżników. Wizja ta oczywiście wciąż wydaje się być abstrakcją, ale czy nie macie wrażenia, że być może właśnie obserwujemy kiełkowanie takiego rozwoju wydarzeń?

Turysto płać i płacz albo… siedź w domu!

Tylko w ostatnich dniach turystyczne media musiały poświęcić pieniądzom sporo treści. W ubiegłym tygodniu we Włoszech pojawił się pomysł podniesienia podatku turystycznego nawet do 25 euro dziennie. Ledwie minęło kilka dni i już nadeszły wieści z Grecji, w której to turyści ze statków wycieczkowych mają płacić po 20 euro za wstęp na Mykonos i Santorini.

Takie tematy powracają jak bumerang. W ubiegłym roku Bhutan „łaskawie” zmniejszył podatek turystyczny z 200 do 100 dolarów dziennie, a Amsterdam wciąż kasuje 12,5% wartości noclegu na rzecz miasta, co stawia go na pozycji lidera wśród najwyższych podatków turystycznych w Europie. Z kolei tropem Wenecji, która już teraz pobiera opłaty za wstęp od jednodniowych turystów chciałoby pójść także szwajcarskie Lauterbrunnen. Kolejne kraje (jak chociażby Tajlandia) nie ukrywają też, że chciałyby przyciągać zdecydowanie mniej turystów, ale za to tych znacznie zamożniejszych. Ba, władze Barcelony mówiły nawet wprost, że albo wydasz 600 euro dziennie (!) albo nie przyjeżdżaj. Na szczęście skończyło się na planach.

I ja wiem, co powiecie! Że to przecież te podwyżki to do przeżycia, że kwoty nie są gigantyczne i cóż to jest 20 euro w kontekście całego wyjazdu? I ja was rozumiem, bo przecież nie drgnęłaby mi nawet powieka, gdyby przyszło mi uiścić te wszystkie nowe opłaty. Wychodzę z założenia, że jeśli chcę tam pojechać, taki jest koszt, to wpisuję w budżet i… jadę. Tyle że dziś – podobnie jak większość zaglądających na Fly4free.pl – określiłabym się mianem turystycznej klasy średniej. Tej, która nie chce przepłacać, nie potrzebuje luksusu i lubi zaoszczędzić na tym, co jest jej obojętne, ale nie musi już obracać każdej monety trzykrotnie. Próbuję więc lokalnych przysmaków aż pod korek, wybieram wygodniejsze loty, nawet jeśli są trochę droższe, a przede wszystkim powtarzam, że „nie po to oszczędzam na podróże, żeby oszczędzać w podróży”.

Ale przecież nie zawsze tak było.

Wstęp do miasta w cenie lotów w dwie strony

Większość z naszych czytelników przeszła przez fazę ekstremalnie tanich podróży – większość z nad od tego zaczynała. Doskonale pamiętam też ten etap u siebie – miałam dużo czasu, jeszcze więcej chęci do odkrywania świata i energii, ale niewiele pieniędzy. Byłam więc gotowa na wszelkie wyrzeczenia i niewygody. Stałam się mistrzynią zasypiania, gdzie popadnie i ekspertem od bagażu podręcznego. W efekcie do Czarnogóry tłukłam się autokarem – tyle godzin, że zdążyłabym pewnie połapać się, o co chodziło w „Modzie na Sukces”, a do Wenezueli leciałam (z międzylądowaniem na tankowanie, ale bez wysiadania z samolotu) i to wąskokadłubowym samolotem (!), który na kolana większości ludzi działał jak podniebna zgniatarka. Przez 16 godzin. Ale było tanio.

Regularnie spałam w hostelowych dormitoriach, a chrapanie obcych ludzi nie tylko przestało mi przeszkadzać, ale wręcz działało usypiająco. Zwiedzałam przede wszystkim piechotą, korzystałam z darmowych wstępów, a jadłam to, na co pozwalał budżet, czyli zwykle na niewiele. Dlatego w Paryżu zamiast aromatycznej zupy cebulowej i boeuf Bourguignon, wyżynami odkrywania lokalnej kuchni była dla mnie bagietka i dżem – jedno i drugie z Carrefoura. Resztę dopychałam fastfoodowym zestawem z jakiejś lokalnej sieciówki, który wtedy można było kupić za 8 euro. Zaoszczędzone pieniądze wydawałam na przeżycia, a moją dewizą było hasło „mały budżet, wielkie emocje”.

Pamiętacie to jeszcze? To teraz spróbujcie sobie przypomnieć, jak wielką różnicę zrobiłoby wam wtedy 20 euro za wstęp do miasta, podczas gdy mniej płaciliście za samolot w dwie strony albo dodatkowe 10 euro podatku turystycznego za każdy dzień, gdy dokładnie tyle wynosił wasz dzienny budżet na jedzenie. Auć.

Jesteśmy ostatnim pokoleniem podróży za grosze?

Patrzę więc na te kolejne opłaty, na pomysły, zapowiedzi i realne podwyżki i zastanawiam się, czyżby eksperci naprawdę mieli rację, gdy sygnalizowali, że podróże mogą odzyskać swój dawny status i stać się pasją dla wybranych, a to są właśnie pierwsze kroki w tym kierunku? Czy rzeczywiście nadchodzi kres niskobudżetowych podróży, a my jesteśmy nie tylko świadkami, ale i jednym z ostatnich pokoleń, któremu dane było ich zaznać?

Nie wiem.

Pytanie pozostawiam otwarte, ale chcę wierzyć, że nawet ci dużo młodsi, nadal będą mogli podróżować za symboliczną czapkę gruszek – jeśli tylko gotowi są przeżyć przygodę pełną dyskomfortu, który po latach wspomina się z rozbawieniem i sentymentem, ale który słusznie zostawia się za sobą.

I czekam na wasze przewidywania – sprawdzimy sobie za parę lat 😉

Komentarze

na konto Fly4free.pl, aby dodać komentarz.
A ja uważam że dobrze że samorządy coś robią.  Miasta powinny być dla mieszkańców a nie dla  biznesu zarabiającego na turystych...Po prostu zrobi się różnie  - będa miejsca które będa droższe i turystów będzie mniej i będą tańsze i te turystów przyciągną...A druga sprawa to czas skonczyć z dotowanie na różne sposoby linii lotniczych - dlaczego kierowcy samochodów płacą dużo wyższe podatki od paliwa niż linie lotnicze?   Dlaczego setki milionów złotych są przelewane z kasy samorządów dla Ryanair i Wizzair na "promocję regionu? dlaczego dopłacane są setki milionówdla zupełnie nierentenownych lotnisk?
jp1, 24 września 2024, 23:46 | odpowiedz

porównaj loty, hotele, lot+hotel
Nowa oferta: . Czytaj teraz »