Burżuje kontra bydłopodróżnicy. Liczy się „gdzie” czy „jak”?
Dwie wiadomości. Na pozór zahaczają o ten sam temat (szeroko pojęte podróżowanie na pokładzie samolotu) – a pochodzą z totalnie odrębnych światów. Jak dzień i noc, jak czerń i biel. Obydwie są „świeże”, wzbudziły sporą dyskusję w gronie moich znajomych.
Pierwszą z nich jest zaanonsowanie przez Qatar Airways w niektórych swoich samolotach – na części tras z londyńskiego Heathrow – nowej klasy biznes, w której można rozłożyć podwójne łóżko z dwóch foteli. Tworzymy sobie prywatną sypialnię, z ogromnym miejscem do wypoczynku i dwoma płaskimi ekranami, na których mamy dostęp do rozrywki pokładowej (in-flight entertainment). W tym samym samolocie oczywiście podróżują też pasażerowie w klasie ekonomicznej.
Fot. Qatar Airways
Drugą jest promocyjna cena biletów z Wrocławia na Islandię, o której dzisiaj informowaliśmy was na naszym portalu. To niewiarygodne, ale na wyspę lodu i ognia można polecieć za 138 PLN! W dwie strony, z Polski (dystans między Wrocławiem a Reykjavikiem to 2700 kilometrów), bezpośrednio, bez żadnych przesiadek.
Co wzbudziło dyskusję i kontrowersje? Reakcja jednego ze znajomych na zaprezentowane przez Qatar Airways podwójne łóżko:
– To są burżujskie warunki podróżowania, za cenę biletu w takim luksusie kupiłbym sobie bilet na podróż dookoła świata.
… i kontra drugiego
– To łóżko to przesada, ale przegięciem jest też latanie jak bydłopodróżnicy, bez jedzenia i picia, blisko 5 godzin z kolanami pod brodą i z małą torebką zamiast bagażu.
Wszystkich komentarzy nie będę cytować (czytają nas także osoby niepełnoletnie 😉 ) – ale faktycznie, rozdźwięk między tymi dwoma sposobami podróżowania drogą lotniczą jest ogromny. Lepiej być „burżujem” czy „bydłopodróżnikiem”? A może czasami jednym i drugim? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Same określenia również są umowne.
Sztuka latania
Ktoś może powiedzieć: kto bogatemu zabroni? Jeżeli masz, kolego, odpowiednio zasobną kieszeń (lub Twoją firmę stać na to, abyś podróżował w biznes klasie) – nic nam do tego, prawda? Lataj sobie choćby prywatnym odrzutowcem, ciesząc się przywilejami, które nie są dostępne dla zwykłych śmiertelników. Czy to jest „burżujstwo”?
Tych, którzy chcą odsądzać od czci i wiary podróżników, których stać na biznes klasę (a może i pierwszą klasę), rozkładane łóżka, szampana lejącego się szerokim strumieniem i wykwintne jedzenie podczas lotu – muszę rozczarować.
Fot. Paweł Kunz, Fly4free.pl
Owszem, osoby zamożne często podróżują w ten sposób. Ale równie często w biznes klasie można spotkać ludzi, dla których jest to element ich pracy. Lecąc na inny kontynent w sprawach biznesowych, podróż w komfortowych warunkach (umożliwiających relaks, odpoczynek, sen) powoduje, że mogą rozpocząć swoją pracę bardzo szybko po zakończeniu podróży. Spróbujcie zrobić to samo po kilkunastogodzinnym locie w fotelu klasy ekonomicznej.
Bilet w klasie biznes nie jest niekiedy przejawem snobizmu, ale po prostu naturalnym rozwiązaniem. I – o czym warto wspomnieć – zazwyczaj to nie pasażer ponosi koszty jego zakupu, tylko jego firma lub kontrahenci. Niech pierwszy podniesie rękę ten, kto otrzymując od swojego szefa bilet na przelot „w biznesie” powie: nie, nie trzeba, drogi szefie, mogę polecieć do Stanów Zjednoczonych w klasie ekonomicznej.
Fot. Paweł Kunz, Fly4free.pl
Zanim rzucimy epitetem w kierunku owych wybrańców, którzy podróżują w luksusie – pamiętajmy, że… możemy zająć ich miejsce. Bo droga do biznes klasy nie wiedzie tylko przez wypchany kartami kredytowymi portfel. Wielu spośród moich znajomych (i ja również) korzysta z okazji, podwyższając sobie niekiedy klasę swojej podróży. Mówiąc wprost, można użyć zgromadzonych mil w programach lojalnościowych poszczególnych sojuszy lotniczych do zakupu biletu w biznes klasie lub do upgrade’u swojego biletu klasy ekonomicznej. To nie jest aż takie trudne, a zgromadzenie wystarczającej ilości mil do przeprowadzenia takiej operacji nie jest rzeczą niemożliwą.
Gadżety, obsługa, cały ten jazz
Czy podróżowanie „w biznesie” to wyznacznik prestiżu? Lepsze jedzenie, kosmetyczka z prezentami od linii lotniczej, dostęp do barku na wyższym pokładzie Airbusa A380, a nawet usługi SPA na pokładzie – to są przywileje posiadaczy biletów w wyższych klasach.
Ale czy naprawdę warto się napawać tym, że dolewają nam szampana? I z dumną miną siedzieć w fotelu podczas przechodzenia na swoje miejsca pasażerów klasy ekonomicznej, będąc obserwatorami słynnego „poverty parade”? Notabene, w niektórych modelach samolotów nie jest to już możliwe – przykładem chociażby Dreamliner, gdzie pasażerowie biznes klasy są odseparowani od pozostałej części samolotu.
Fot. Maciek Sypniewski, Fly4free.tv
Jakkolwiek, byle tanio
OK, z luksusowego fotela klasy biznes przesiadamy się do ciasnego siedziska w samolocie niskokosztowego przewoźnika. Jest różnica, nieprawdaż? Tutaj nie dostaniemy jedzenia podczas lotu. Zapomnijmy o szampanie, o SPA, o bezpłatnych prezentach. A nawet o bagażu rejestrowanym – zazwyczaj jedynym naszym bagażem jest mała walizka kabinowa, spełniająca surowe wymogi przewoźnika w zakresie wymiarów. Czujemy się jak „bydłopodróżnicy”? Pomijam już fakt bardzo obraźliwego znaczenia takiego określenia, na dźwięk którego od razu chcę protestować.
Nie da się ukryć: podróżowanie w takich warunkach, zwłaszcza na długich trasach, nie jest zbyt komfortowe. Samoloty tanich linii lotniczych docierają bezpośrednio z Polski do naprawdę oddalonych miejsc w Europie, takich jak Lizbona czy Reykjavik – operują również na trasie do Dubaju. Kilka godzin na pokładzie może solidnie dać w kość. Jednak szybki rzut oka na cenę biletu potrafi dać do ręki skuteczny argument, przemawiający za przemieszczaniem się takimi właśnie liniami, a nie w klasie biznes na pokładzie regularnego przewoźnika.
Fot. Urbazon, shutterstock
Pamiętacie, jaka jest cena biletu w dwie strony z Wrocławia na Islandię – od której zaczęła się dzisiejsza burzliwa dyskusja? To 138 PLN w dwie strony, lecąc bez bagażu rejestrowanego i mając wykupione członkostwo WDC. Lot na tej samej trasie w klasie biznes (z przesiadką na jednym z niemieckich lotnisk) kosztuje od 2400 PLN do prawie 7000 PLN. Czyli w cenie jednego biletu „w biznesie”, na pokładzie samolotu tanich linii lotniczych moglibyście zabrać na wycieczkę lotniczą na Islandię kilkunastu swoich znajomych.
Czy na pokładzie Wizz Air, Ryanair lub easyJet napotkamy tylko ludzi, których nie stać na klasę biznes lub loty regularnymi liniami? Nie, to piramidalna bzdura. Bardzo często możemy natknąć się na znane osoby: polityków, sportowców, przedstawicieli świata showbiznesu. Zobaczcie >> zresztą sami.
Dodatkowo, niekiedy na części tras nie mamy innej możliwości, jak skorzystać z usług niskokosztowego przewoźnika – bo klasyczne linie lotnicze nie operują na danej trasie.
O tym, czy latamy jak „burżuj” lub „jak bydłopodróżnik” nie świadczy wcale to, w jakiej linii lotniczej i w jakiej klasie kupiliśmy bilet. Obydwa określenia są błędne i źle definiują to, co jest chyba najistotniejsze: potrzeby i możliwości danego pasażera. Dla niektórych liczy się to, w jaki sposób się przemieszczają. Dla innych z kolei nieistotny jest komfort i środek transportu – liczy się cel podróży, do którego należy dotrzeć jak najtaniej.
Fot. motestockphoto, shutterstock
Kwestia kasy? Nie, kwestia klasy!
Rozmawiałem kiedyś z członkiem zarządu jednej z największych linii lotniczych na świecie. Usłyszałem, że dużą przyjemność sprawia mu podróżowanie raz na pewien czas z synem. Bez garnituru, w wygodnych ubraniach, tanimi liniami, z przesiadkami – śpiąc na lotnisku, bo są „bliżej siebie”. I mówiła to osoba, która na co dzień lata biznes klasą i stać ją na zakup takich biletów w przypadku prywatnych wojaży. Również Donald Tusk, podróżujący na pokładzie niskokosztowego przewoźnika z Brukseli-Charleroi do Polski, robi to ze względów praktycznych, a nie dlatego, że nie stać go na bilet w klasycznej linii lotniczej. Pamiętacie nasz artykuł i zdjęcia?
Z drugiej strony, jeden z moich znajomych wczoraj „pochwalił się”, że podróżując tanimi liniami z Krakowa do Wenecji-Treviso – bez żony, która miała wykupiony bilet, ale nie leciała tym lotem – odmówił jednej z pasażerek zajęcia pustego fotela obok siebie, na którym pierwotnie miała siedzieć jego żona. Tytułem wyjaśnienia: kobieta chciała siedzieć obok swojego męża, samolot nie leciał wypełniony do ostatniego miejsca.
Było mi wstyd. Za znajomego.