Najbardziej absurdalne dodatkowe opłaty w liniach lotniczych. Kup bilet, a potem… płacz i płać
Za rezerwacje przez telefon, za zmianę nazwiska, a nawet za niestawienie się na lot. Kary, dopłaty, ukryte koszty to jest to, co linie lotnicze kochają najbardziej. Łatwo dać się na nie złapać, a potem pozostaje już tylko… płacić i rzewnie zapłakać. Albo kupić nowy bilet, bo i tak może być taniej.
Bardzo często patrząc na najbardziej podstawowe taryfy w tanich liniach mamy wrażenie, że nie da się już bardziej ograniczyć poziomu oferowanych bezpłatnie (czyli w cenie biletu) usług. Gdy informujemy, że któryś przewoźnik wprowadza, podwyższa lub zmienia opłaty za dodatkowe usługi, które jeszcze kilka lat temu były lotniczym standardem, zazwyczaj wy – czytelnicy i komentujący – kwitujecie to słowami: „niedługo każą płacić za miejsce siedzące”.
I chociaż dziś wydaje się to raczej mało prawdopodobne, to dotychczasowe decyzje linii lotniczych nie raz udowodniły, że to, co wydaje się absurdalne, zaskakująco szybko może stać się rzeczywistością. A ponieważ budżetowych pasażerów ciągle przybywa, popyt na najprostsze i najtańsze usługi rośnie. Lepiej więc szybko wyplujcie te słowa.
Oczywiście – jak słusznie zauważają eksperci branży lotniczej, między innymi przedstawiciele Qatar Airways i Emirates – zawsze znajdą się ci, dla których cena jest kluczowa i w związku z nią są w stanie polecieć nawet na stojąco, ale nigdy nie zabraknie też tych, którzy chcą lub po prostu mogą inwestować w swoją wygodę.
Sprawdzamy więc, za co linie lotnicze każą dopłacać swoim pasażerom.
Zmiana nazwiska i najczęstsze dodatki
Niektóre linie np. Ryanair pozwala w ciągu 24 godzin dokonać drobnej korekty nazwiska w opłaconej rezerwacji. Ale jeśli nie zorientujecie się od razu albo okaże się, że w międzyczasie zerwie z wami dziewczyna/chłopak, z którymi mieliście zamiar wybrać się w podróż, to w większości przypadków po prostu taniej będzie kupić nowy bilet.
Przykładowo Ryanair za zmianę nazwiska życzy sobie 552 PLN. To oznacza, że jeśli trafimy na jedną z dosyć częstych promocji przewoźnika i kupimy bilet za 29 PLN, to dopłacić musielibyśmy za tę drobną korektę 19 razy więcej niż za samą rezerwację biletu. Ale nawet bez promocji, gdy płacimy za bilety 200 czy 300 PLN, zmiana i tak zwykle kompletnie się nie opłaca.
W Ryanairze dopłacimy też fortunę za wydrukowanie karty pokładowej na lotnisku – 264 PLN i 11 EUR za każdy kilogram nadbagażu. W tej sytuacji chyba nie dziwią was wciąż jeszcze zdarzają się sytuacje na lotniskach, gdy ludzie gorączkowo przepakowują bagaże czy zakładają na siebie np. po 3 swetry, lecąc w tropiki – wszystko, byle tylko uniknąć dodatkowych opłat.
Oczywiście opcjonalnych opłat jest o wiele więcej, choć do części z nich już dawno przywykliśmy – wybór miejsca od 4 EUR, pierwszeństwo wejścia na pokład od 5 EUR czy bagaż rejestrowany – 25 EUR.
Wizz Air też nie próżnuje – bagaż rejestrowany od 14 do nawet 120 EUR (w zależności od wagi, daty i sposobu zakupu) i 10 EUR za każdy przekroczony kilogram. Opłata za transakcję dokonaną przez telecentrum 15 EUR, za odprawę na lotnisku 10 EUR. Zmiana nazwiska będzie kosztować nas 40 EUR (ok. 172 PLN), czyli 4 razy więcej niż najpopularniejsze promocyjne bilety za 39 PLN. Choć za drobne korekty imienia czy nazwiska na szczęście nie trzeba płacić.

Ale jest jeszcze pierwszeństwo wejścia na pokład – od 5 EUR, wybór miejsca (a od niedawna Wizz idąc tropem Ryanaira również rozsadza pasażerów z jednej rezerwacji w różnych częściach samolotu) od 1 EUR i potwierdzenie rezerwacji smsem – kolejne 1 EUR.
Z badań przeprowadzonych przez Kayak, popularną wyszukiwarkę lotów, wynika, że – co chyba nikogo nie zaskoczy – „dodatki” opcjonalne podczas rezerwacji zazwyczaj kosztują o wiele więcej niż sam bilet.
To własnie dlatego eksperci zawsze ostrzegają, by uważnie dokonywać rezerwacji, sprawdzać za co się płaci i dokładnie czytać, co NIE jest wliczone w cenę.
– Chodzi o dodatki i błędy, na których linie naprawdę zarabiają. Zmiana nazwiska może kosztować nawet 320 GBP za lot w obie strony. W takich sytuacjach radzę sprawdzić, czy taniej jest po prostu zarezerwować cały lot ponownie – tłumaczy Neil Cartwright, ekspert ds. podróży z wyszukiwarki Kayak, która ostatnio wzięła pod lupę dodatkowe opłaty w liniach lotniczych na terenie Wielkiej Brytanii – Moje ogólne sugestie dotyczą tego, aby podróżujący bardzo uważali i wzięli pod uwagę całkowity koszt lotu, a nie tylko cenę biletu – dodał.
Jeśli są gotowi za coś płacić, to niech płacą
Jednak większość wspomnianych opłat to coś, z czym mamy do czynienia każdego dnia. A przecież istnieje sporo takich taryf, z których korzysta się sporadycznie lub w ogóle nie wie o ich istnieniu.
Na przykład, jeśli chcemy by samotnie lecącym dzieckiem zaopiekował się personel lotniska i samego samolotu, trzeba się liczyć z kosztami od 50 do nawet 150 USD (np. w American Airlines). Większość linii dolicza też prowizję za kupowanie biletów poza internetem (np. przez biura sprzedaży czy telecentrum). Przykładowo taka dopłata w Ryanairze wynosi 96 PLN.
Do tego dochodzą jeszcze wszystkie opłaty za użycie niewłaściwiej karty kredytowej czy debetowej, którą dana linia akurat preferuje. Oczywiście każdy chcę innej, a jeśli akurat takiej nie masz? Cóż, dopłacaj. Podobnie jak za płacenie przelewem czy przez systemy transakcyjne.
Tymczasem wyobraźcie sobie, że jeszcze 11 lat temu, branża była kompletnie zszokowana, gdy Spirit Airlines – amerykańska tania linia lotnicza ogłosiła, że będzie pobierać opłaty za bagaż rejestrowany. Niedługo później pomysł okazał się być sukcesem i przynosił gigantyczne zyski przewoźnikowi, więc w ślad za nim podążyli kolejni.
Podobną rewolucję zrobiła Delta Airlines, gdy w 2003 roku zaczęła oferować płatne przekąski w trakcie lotu, ale w ślad za nią szybko poszli inni tradycyjni przewoźnicy. Rok później linia z Atlanty poszła jeszcze krok dalej i zaczęła wymagać dopłat za poduszki, kocyki czy słuchawki. Dziś takie praktyki nikogo nie dziwią, a czasem są nawet pożądane – jak twierdzi Aer Lingus, który zrezygnował z wygodnych dodatków w zamian za wprowadzenie ultra podstawowej taryfy na lotach do USA.

A wyobraźnia przewoźników wydaje się być niczym nieograniczona. Dwa lata temu Korean Air postanowiły wprowadzić kary finansowe dla pasażerów, którzy… nie stawią się na lot. Dodatkowa opłata, automatycznie ściągana z karty takiej osoby wynosi od 50 do 120 USD – w zależności czy zrezygnowaliśmy z lotu krótko-, średnio- czy długodystansowego.
Na singapurskim lotnisku Changi możemy zostać też obarczeni dodatkowym kosztem, jeśli spóźnimy się na samolot lub z jakiegokolwiek innego powodu wejdziemy na lotnisko z biletem, ale nie wsiądziemy na pokład.
Co jeszcze można wymyślić?
W ramach cięć linie lotnicze potrafią rezygnować ze wszystkiego – darmowych kocyków na długodystansowych lotach, posiłków, a nawet nadmiernej ilości oliwek, bo jak się okazało zaledwie jedna sztuka mniej może przynieść aż 4o tys. USD oszczędności.
Oszczędzają na czym się da, zmieniają papier w pokładowych magazynach lub zupełnie je likwidują, upychają coraz więcej foteli w swoich samolotach i z zaciekawieniem przyglądają się niemal stojącym siedzeniom.
Będę ostatnią osobą, która powie, że cena nie ma znaczenia. Zawsze staram się ograniczać koszty swoich wyjazdów, więc wybieram też jedne z najtańszych biletów. Kocham promocje, bilety za 39 PLN, błędy taryfowe i możliwość obniżenia ceny przelotu na przeróżne sposoby.
Ale lata podróżowania – a konkretniej przede wszystkim, 16-godzinny czarterowy lot z Warszawy do Wenezueli na pokładzie Boeinga 737 przed kilkoma laty – nauczyły mnie, że czasem warto dopłacić do komfort lub chociaż – do „normalności”. I dziś robię solidny rachunek sumienia, zanim skażę samą siebie na cztery przesiadki, 16 godzin oczekiwania na lotnisku (chyba że to np. singapurskie Changi), wojnę o bagaż czy podróż z kabanosami w zamian za niewielkie oszczędności.
I kiedy widzę kolejne absurdalne opłaty, kolejne ograniczenia i obcinanie taryf z najbardziej podstawowych dóbr, zawsze zastanawiam się tylko nad jednym. Gdzie jest granica, po której pasażerowie powiedzą: „dość”. I czy ona w ogóle istnieje? Bo w to, że linie lotnicze dalej będą ją przesuwać, jakoś nie wierzę.