„Czy LOT podbije Japonię? Stawiam whisky, że jeszcze nie. Ale musi próbować”. Autor recenzji z lotu do Tokio odpowiada na zarzuty
Opisując swoje wrażenia z inauguracyjnego lotu z Warszawy do Tokio (recenzję możecie przeczytać TUTAJ) nie spodziewałem się tego, co miało nadejść. Dlatego w dodatkowym tekście postanowiłem zmierzyć się z „falą hejtu”, która zalała zarówno stronę, jak i fanpage Fly4Free.
Pisząc mój tekst, chciałem przedstawić przede wszystkim punkt widzenia japońskiego pasażera, co jest w jak najlepiej pojętym interesie LOT. W końcu po to otwiera nowe połączenia, aby rzecz jasna na nich zarabiać. Bilety na te same przeloty kupowane na trasie NRT-WAW-NRT są znacznie droższe niż z Polski, a co za tym idzie – zdobycie także japońskiej klienteli jest dla LOT jak rozumiem szalenie istotne.
A choć japoński klient jest w stanie zapłacić więcej, to jest też bardzo wymagający.
O wielu niuansach wymienionych w tekście nie wspominałbym patrząc z punktu widzenia ‘jak mi się podobał lot’. Co więcej, nie będę ich także powtarzał w rozmowach ze znajomymi. To rzeczywiście są drobne detale i dla dobrego samopoczucia wiele z nich można było pominąć.
Konkurencja jest ogromna
Proszę jednak zwrócić uwagę na coś innego. Do Tokio lata MASA linii lotniczych, a to oznacza, że bardzo silnej konkurencji nie brakuje. Począwszy od ANA i JAL, poprzez zrzeszone w Star Alliance Lufthansę, Austriana i Swissa czy linie z Bliskiego Wschodu po AF, KLM, Finnair, BA, a skończywszy na „budżetowym” Aeroflocie (i jeszcze paru innych).
My do Tokio mamy jedno bezpośrednie połączenie, Japończyk może wybrać z kilkudziesięciu lotów dziennie. Zadaniem LOT jest teraz przekonanie tego pasażera, że zupełnie nowa na tym rynku linia lotnicza z wielu niekojarzącej się z niczym Polski jest warta spróbowania i warta pozostania przy niej.
Dreamliner na nikim nie robi wrażenia
Jak to zrobić? Sam Dreamliner nie wystarczy – 787 lata codziennie do Europy, choćby ANA, która na niektórych kursach ma też jego nowszą wersję 787-9. Inne linie zaś posiadają także maszyny większe, z 3 lub 4 klasami foteli i tak dalej. Trudno zatem „na dreamlinera” przekonać niezdecydowanych.
Pozostaje, więc wygoda przesiadkowa oraz szeroko pojęty serwis. Fantastycznie byłoby zrobić z warszawskiego lotniska prawdziwy hub przesiadkowy z Azji do reszty Europy, ale do tego jeszcze daleko. Wskazane byłyby tutaj umowy code-share, szczególnie na kursie WAW-NRT, nad którymi LOT obecnie pracuje (code-share z ANA byłby ogromnym sukcesem), natomiast te jeszcze nie są sfinalizowane.
LOT może dużo wygrać na obsłudze
Dlatego na dzień dobry można polepszyć serwis, a także obsługę przed i w trakcie lotu. Paradoksalnie do obsługi w samolocie nie miałem prawie nic do zarzucenia. Z naszego punktu widzenia – nic. Natomiast z punktu widzenia japońskiego pasażera parę rzeczy do poprawienia zostało. Poprawienia, aby móc powiedzieć, że „walczymy serwisem”, a nie by móc powiedzieć, że „serwis jest poprawny”. Bo jak najbardziej taki jest. Natomiast uważam, że od LOT spokojnie można wymagać więcej, gdyż to jest właśnie pole, na którym mogą bardzo dużo ugrać. Klient japoński nie jest klientem łatwym, natomiast bardzo cennym już po zdobyciu.
LOT jest relatywnie niewielką linią lotniczą, której w Europie nie udało się nigdy zapracować na odpowiednią renomę. Japonia jest dla niego zupełnie nowym otwarciem i jakże wspaniale byłoby, gdyby mógł je wykorzystać pracując nad drobnymi szczegółami, które azjatycki pasażer zauważy i z pewnością doceni. Część z was napisała także, że połączenie powinno oceniać się za jakiś czas. Pozwolę sobie mieć odmienne zdanie – danie smakuje nam od razu lub nie. Jeśli za pierwszym razem restauracja nam nie zasmakowała to raczej marne szanse, że za miesiąc pójdziemy do niej po raz drugi.
Głęboko wierzę, że czytelnicy Fly4Free gigantyczną ilość jadu, a nawet masę komentarzy ad personam pozostawili z powodu braku odpowiedniej adnotacji w tekście. Kalam się i biję w pierś z tego powodu, gdyż powinno być to jasne od początku. Ponadto jestem także święcie przekonany, że również państwu zależy, aby nie kojarzyć naszych linii lotniczych, a co za tym idzie – naszego kraju, z bylejakością. Lepiej być podniebnym Bolesławcem niż drużyną polskich skoczków narciarskich roku 2015.
Wracając zatem do podsumowania lotu: czy jest on godny polecenia dla polskiego pasażera? Pewnie. Szczególnie tego, który… nie przepada za lataniem! Jest szybko, bez przesiadek, ze świetnymi pilotami, niedrogo – tak jak być powinno.
Ale z drugiej strony czy jest to usługa, którą w obecnym kształcie narodowy przewoźnik zawojuje rynek w Japonii? Postawię butelkę dobrego whisky, że jeszcze nie. Aczkolwiek wprowadzanie zmian zacząłbym od tych drobnostek, które bardzo wiele mogą zdziałać.
I życzę Państwu tak spokojnej codzienności, aby miejscem wylewania stresów nadal pozostał wyłącznie internet. Pozdrawiam!
Jakub Tepper