Mamy dla was wymarzoną ofertę! 30 dni podróży, 20 miast, bezpłatne przeloty i noclegi. Ale… czy warto?
Marzenie każdego miłośnika podróży: ach, gdyby tak ktoś zaproponował nam, że pokryje wszystkie koszty związane z naszym wyjazdem. Zarezerwuje dobre hotele, w rękę wciśnie kilkanaście biletów lotniczych do atrakcyjnych miejsc w Europie, poklepie po plecach i powie: jedź, baw się dobrze! Niemożliwe? A jednak: co pewien czas słyszymy o takiej ofercie. Za każdym razem opatrzonej etykietką: „praca marzeń”, „jedyna taka okazja w życiu”, „wyjątkowa”, „najlepsza oferta na świecie”.
Świeża historia: niskokosztowy przewoźnik easyJet wraz z Booking.com ogłosił w Hiszpanii, że poszukuje osoby, gotowej wyruszyć w podróż. I to nie byle jaką: rozpoczynając wyprawę 2 listopada, odwiedzimy blisko 20 miast, w tym takie piękne miejsca jak Wenecja, Mediolan, Lizbona, Genewa, Rzym, Paryż czy Londyn.
Podróżnik, który zostanie wybrany przez te dwie firmy, może liczyć m.in. na pokrycie wszystkich kosztów podróży, łącznie z noclegami w takich hotelach jak Cristoforo Colombo w Mediolanie czy Royal Mile Hotel w Edynburgu. Miesiąc spędzony na zabawie, przelotach, zwiedzaniu, imprezach. Raj.
Fot. professionaltraveller.es
Wymogi? Wysłanie za pomocą specjalnego formularza odpowiedzi na kilka pytań:
- dlaczego to właśnie ty powinieneś być wybrany?
- co ciebie inspiruje do podróży?
- w ilu krajach europejskich już byłeś?
- jakie są twoje marzenia związane z podróżowaniem?
A jakie obowiązki czekają na szczęśliwego wybrańca? Poznawanie ludzi podczas wyjazdu, robienie zdjęć i opisywanie ciekawych historii na blogu firmowym. Tylko tyle. I… aż tyle.
Dlaczego „aż tyle”? Przecież to ideał, nieprawdaż? Cóż, być może to piękna opcja. Tylko że – niejako przy okazji – prowokuje do odpowiedzi na pytanie: czy to jeszcze jest podróżowanie, dające nam satysfakcję z odkrywania czegokolwiek? Czy raczej obowiązek, który musimy po prostu spełnić?
W powietrzu wisi kwestia: czy aby na pewno nie zrobimy sobie krzywdy, bezpowrotnie tracąc coś, co jest nieuchwytne i niepoliczalne – radości związanej z byciem niezależnym, z podróżowaniem w swoim tempie, na swój własny sposób?
Praca marzeń
Pamiętacie historię z „pracą marzeń”? Ogłoszenie – opublikowane w 2009 roku – zelektryzowało wiele osób, które marzyły o zmianach w swoim życiu. Urząd ds. turystyki australijskiego stanu Queensland szukał kandydata, który miał przez pięć miesięcy zostać strażnikiem australijskiej wyspy marzeń, Hamilton Island. Zakres pracy? Cóż same „ciężkie obowiązki”: nurkowanie, spacerowanie po plażach, opalanie się, eksploracja Wielkiej Rafy Koralowej, karmienie zwierząt, jazda na nartach wodnych… całość opisywana na blogu za pomocą wpisów, fotografii, filmów wideo.
Dodatkowo, za 5 miesięcy pracy oferowano wynagrodzenie w wysokości łącznie 105 tys. USD, czyli blisko 370 tys. PLN, patrząc na dzisiejszy kurs. Do pracy (przypomnę, do obsadzenia było jedno miejsce) zgłosiło się… 35 tys. osób. Ostatecznie wybrano Bena Southalla z Wielkiej Brytanii, który podjął obowiązki. Jak widać na zdjęciu, nie był tym faktem specjalnie zmartwiony.
Fot. bensouthall.com
Pamiętam moją zazdrość: widziałem się na jego miejscu, zamykając oczy spacerowałem po tych dziewiczych plażach, nurkowałem, robiłem wszystkie cudowne rzeczy, z którymi wiązała się owa praca. Zazdrość to brzydkie uczucie, doszedłem do wniosku, że być może to nie byłoby jednak idealne zajęcie… tylko na dłuższą metę nuda. I o temacie zapomniałem. Czy słusznie?
Jak teraz wspomina „pracę marzeń” Ben Southall?
– To była najbardziej wymagająca posada w moim życiu. Nie miałem totalnie czasu dla siebie – mówi Ben. – To było chore, bez przerwy musiałem udzielać wywiadów i przyjmować redakcje telewizyjne z całego świata. To nie był raj. Nie pożarł mnie rekin, uniknąłem stratowania przez kangura, nie zostałem ugryziony przez pająka lub węża… ale co z tego, skoro poparzyła mnie irukandja (gatunek meduzy – przyp.red.), co mogło się skończyć atakiem serca i w rezultacie śmiercią – pisał Ben Southall.
Do tego obrazu muszę dodać jeszcze jedną „drobnostkę” – Ben został… porzucony przez swoją dziewczynę, która nie mogła znieść rozstania i samotności. Rachunek zysków i strat nie jest oczywisty.
„Bo wy to macie klawe życie”
Mała historia: niedawno wróciłem z Grenlandii. Odwiedził mnie sąsiad, który chciał zobaczyć zdjęcia z wyjazdu. Przeglądając fotografie, rzucił krótkie: „zazdroszczę”. Trochę się zdziwiłem, ponieważ mój sąsiad jest zaawansowanym podróżnikiem: na koncie ma ponad 50 odwiedzonych państw świata, wciąż go nie ma w domu, bo jest gdzieś w świecie. Zapytałem o to, w odpowiedzi usłyszałem:
– Czym innym są wyjazdy dla przyjemności, czym innym w ramach obowiązków zawodowych. Co z tego, że spędziłem ostatnio 10 dni w Indonezji, skoro podczas całego wyjazdu miałem niecałe 2 dni wolne. A reszta to była praca, spotkania biznesowe od rana do późnego popołudnia, potem kolacje firmowe, cały ten jazz – wzdycha sąsiad.
Sprzedaję mu w rewanżu historię rodem z Chin, sprzed kilku miesięcy. Reakcja dalszej rodziny przy okazyjnym niedzielnym obiedzie: „Znowu byłeś w Azji, Paweł? Łał, pewnie widziałeś Tęczowe Góry, Wielki Mur, Terakotową Armię, Zakazane Miasto i milion innych ciekawych miejsc w Chinach”. I wtedy następuje cierpliwe wyjaśnianie, że to był wyjazd 4-dniowy, że tylko Pekin i najbliższa okolica, obowiązki, zamiast podziwiania placu Tian’anmen walka ze sprzętem wideo – i że to diametralnie inny typ wyjazdu niż poprzednia wizyta w Chinach, kiedy to niespiesznie przez blisko miesiąc włóczyłem się tam, gdzie chciałem. Bo nic mnie nie goniło, nic nie musiałem.
Fot. Paweł Kunz, Fly4free.pl
No dobrze, ale może to u niektórych tylko kwestia znudzenia pracą i wyjazdami typu: „od biura do biura”? A jak do tego podchodzą osoby, których praca polega tak naprawdę (w części) na ciągłym podróżowaniu? Które wychodzą rano z domu, mówiąc: „cześć, lecę do Hiszpanii, Belgii i Węgier, wracam wieczorem, przygotuj składniki, upiekę ciasto”?
Podróż? Obowiązek!
Coś o tym wiedzą osoby, które pracują jako personel pokładowy w tanich liniach lotniczych. Marta O. nie pozostawia złudzeń:
– To niekiedy orka. Ludzie myślą, że żyjemy jak przysłowiowe pączki w maśle. Spotykam koleżankę na ulicy, która pyta, gdzie wczoraj byłam. Z grzeczności odpowiadam że leciałam z Katowic na Islandię. Widzę w jej oczach zazdrość i tylko wzdycham – opowiada Marta. – Czy ona sobie zdaje sprawę z tego, że moja „wizyta na Islandii” trwała pół godziny, licząc czas od momentu wylądowania… i w tym czasie ekspresowo z pozostałymi osobami z personelu pokładowego musiałam posprzątać pokład i przygotować wszystko na lot powrotny?! Planuję wybrać się pozwiedzać Islandię, ale to będzie w moim czasie wolnym, gdzie to ja będę sobie ustalać, ile czasu chcę tam spędzić i co zobaczyć – gorzko puentuje Marta.
I tutaj dochodzimy do głównej kwestii: przyjemność kontra obowiązek. Coś, co jawi się jako wielka przygoda (podróżowanie) może zmienić się w przykrą realizację wytyczonego wcześniej planu. Pół biedy, jeżeli jest to nasz plan, który sami sobie nakreśliliśmy. Gorzej, gdy nasze przemieszczanie się po świecie to po prostu „odbębnianie” kolejnych spotkań, kolejnych miast, hoteli, krajów.
Wszyscy dookoła z zawiścią patrzą na twoje zdjęcia z podróży, marząc aby być na twoim miejscu… a ty masz ochotę wyć w czterech ścianach sieciowego pokoju hotelowego – tak cudownie gładkiego i bezosobowego, posprzątanego i identycznego w każdym miejscu. I patrząc na kalendarz najbliższych spotkań i obowiązków, masz w perspektywie kanapkę, którą będziesz przegryzać w pośpiechu w taksówce na lotnisko, spoglądając przez okno na Plac Czerwony w oddali – to będzie jedyna okazja, aby go zobaczyć podczas tego wyjazdu.
Tęsknisz za domem, za zwolnieniem tempa – albo za tymi magicznymi momentami, gdy wyjeżdżasz i możesz cieszyć się tym co widzisz, bez spoglądania na zegarek.
Nowy Jork? Buenos Aires? Londyn? Wszystko zlewa się w jedną całość, podróżowanie nie daje satysfakcji, ale jest niezbędnym elementem pracy, czymś równie uciążliwym jak padająca bateria w komórce, korki w drodze na lotnisko, dzieci krzyczące podczas nocnego lotu.
Zawsze może być lepiej
Wrócę jeszcze do Bena Southalla, o którym wspomniałem na początku. Czy opieka nad rajską wyspą to była jego najlepsza praca w życiu? Nie do końca. Obecnie razem z żoną prowadzi bloga, jeździ po świecie, realizuje nietypowe projekty podróżnicze. Jak widać, zawsze można mieć jeszcze lepszą pracę, niż wcześniej 😉
Podróżowanie jako praca marzeń?
Chcielibyście zostać owym profesjonalnym podróżnikiem, którego poszukuje easyJet i Booking.com? I wyruszyć 2 listopada w podróż, trwającą 30 dni, podczas której będziecie MUSIELI odwiedzić 20 europejskich miast i odbyć kilkanaście lotów samolotem, mając napięty program, taki jak na poniższej mapie?
Fot. professionaltraveller.es
Ja nie. Dziękuję, wolę podróżować po swojemu. A wy?