Dlaczego musisz odwiedzić Penang? Ta wyspa ma wszystko, w tym… najlepsze jedzenie w Azji, które kosztuje grosze!
Penang to niewielka wyspa leżąca u zachodnich brzegów Półwyspu Malajskiego. Odnalezione ślady obecności ludzi, ceramika, narzędzia, a nawet artefakty wskazują, że była ona zamieszkała już 6000 lat temu. Nowożytna historia rozpoczyna się jednak od schyłku XVIII w. Wtedy właśnie w swoje władanie wyspę otrzymuje od sułtana Kedah Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska, rozpoczynając jej gwałtowny rozkwit.
Dzisiejsza stolica (miasto George Town) założona została niebawem po otrzymaniu zwierzchnictwa przez koronę brytyjską. Na skutek napływu przybyszów z Chin, Indii, Półwyspu Malajskiego, Bliskiego Wschodu oraz Europy powstała niepowtarzalna kulturowa mozaika i jeden z najważniejszych portów handlowych w regionie, który szybko odebrał palmę pierwszeństwa słynnej Malace.
Od swojego powstania George Town miało wybitnie „międzynarodowy” charakter. Powstała mieszanka społeczno-kulturowa ma do dziś odzwierciedlenie w niepowtarzalnym lokalnym kolorycie oraz kuchni, która uchodzi za jedną z najlepszych nie tylko w Azji, ale i na całym świecie.
Dziś wraz ze wspomnianą Malakką George Town to jedno z 2 malezyjskich miast wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Turystów kusi wspaniałymi zabytkami, smakami, które później śnią się po nocach oraz niespotykanym kulturowym bogactwem. To jedno z miejsc, które zrobiło na mnie największe wrażenie w trakcie mojej długiej podróży po Azji oraz miasto, do którego planuję wrócić w przyszłości na dłużej.
Zatem: gotowi by przekonać się, co warto zobaczyć w trakcie krótkiej wizyty na Pualu Pinang?
George Town
Najeżona zabytkami, świątyniami, dawnymi domami kupieckimi oraz uliczną sztuką stolica to miejsce, w którym dosłownie można dotknąć historii. Znajdziecie tam nie tylko (dziś funkcjonujące jako muzea) wspaniałe domy dawnych klanów magnatów pochodzących z Chin, ale nawet tradycyjną wioskę na wodzie oraz oczywiście niejeden nocny rynek.
George Town można zwiedzać na wiele sposobów: szlakiem świątyń reprezentujących niemal każde wyznanie, kolorowych murali, a nawet tropem wyjątkowych lokalnych przysmaków. Miasto, choć miejscami przypomina dobrze zakonserwowane muzeum jest miejscem, w którym po prostu przyjemnie jest przebywać. Wspomniane murale przypominają raczej dzieła sztuki, aniżeli wandalizm i bazgroły, a oferowane na każdym kroku (i w bardzo przystępnych cenach) jedzenie uliczne rozsławiło Penang na cały świat sprawiając, że od wielu lat okupuje ono czołowe lokaty w licznych rankingach kierunków podróży polecanych dla smakoszy.
Murale w George Town
Choć w George Town nie ma (prawdopodobnie jeszcze!) dzieła Banksy’ego, miasto nie tylko nie ma się czego wstydzić, jeśli chodzi o swoje „zbiory” sztuki ulicznej. Niepowtarzalny charakter, jaki nadała ona wąskim ulicom George Town sprawia, że może ono śmiało stawać w szranki z kierunkami, które dotychczas dużo mocniej odcisnęły się w świadomości wielbicieli street art’u. Tak jak dla wielu Penang będzie synonimem najlepszego ulicznego jedzenia, dla innych najmocniejsze skojarzenie będzie dotyczyło właśnie murali.
Znajdziecie je rozsiane po uliczkach centrum i nie tylko, a najłatwiej będzie zwiedzać i odkrywać je pieszo. Wiele z nich stanowi zachęcająco wdzięczne tło do zapozowania do pamiątkowego zdjęcia. Choć większość bez problemu znajdziecie na własną rękę, niektóre bywają nieco ukryte. Dlatego tym razem na wycieczkę polecam udać się z mapą, której darmowy egzemplarz otrzymacie w niemal każdym hotelu lub pensjonacie.
Które murale najbardziej spodobały się mnie? Widoczna na głównym zdjęciu huśtawka z rodzeństwem oraz urocza scena przedstawiająca oświadczyny z użyciem pizzy. Któż nie zgodziłby się na tak wspaniałą propozycję?
Najlepsze na świecie jedzenie uliczne?
Zakorkowane uliczki centrum po zmierzchu zamykają swe podwoje przed samochodami, ustępując miejsca wózkom z jedzeniem oraz tłumom gości. Wraz z zapadnięciem zmroku zamiast spalin, wypełniają je zapachy przysmaków, których wspomnienie do dziś sprawia, że robię się po prostu głodny.
Azjatycki nocny rynek to pełen wyzwań tor przeszkód. Zarówno ze względu na odwiedzających, jak i mnogość opcji oraz czyhające pokusy. Mnie do gustu najbardziej przypadł ten odbywający się po zmroku wzdłuż ulicy Kimberly, jednak hawkery (wózki z jedzeniem) serwujące lokalne specjały znajdziecie rozsiane w różnych częściach miasta. Niektóre przyjmują już nawet elektroniczne płatności, na szczęście tym, co pozostaje niezmienne, jest doskonały smak. Zwłaszcza, jeśli chodzi o miejscowy klasyk, czyli char koay teow – makaron ryżowy z sosem sojowym, krewetkami, chili i kilkoma sekretnymi dodatkami. Jego cena? Bez problemu danie kupicie za mniej niż 10 MYR (czyli około 9 PLN).
Żyjąca na wyspie liczna chińska diaspora oraz ogromna popularność miejsca wśród turystów sprawiają, że Penang oferuje dużo większą swobodę obyczajową, niż pozostałe zakątki Malezji. W mieście powstało kilka wyróżnionych w międzynarodowych rankingach „ukrytych” speakeasy barów. Utrzymane niezmiennie w estetyce chińskich opium barów nie tylko będą doskonałą okazją na drinka wieczorową porą. Miejsca te znajdują się w dawnych magazynach, za witrynami sklepowymi lub sekretnymi drzwiami, a ich odnalezienie będzie dodatkową zabawą.
Świątynia Kek Lok Si
Położona na obrzeżach George Town świątynia to nie tylko robiący olbrzymie wizualne wrażenie, imponujących rozmiarów kompleks sakralny. To również miejsce pełne harmonii, gdzie słowo synkretyzm uwydatnia się w najlepszym jego wydaniu.
Wewnątrz znajdziecie połączenie buddyjskich wierzeń oraz chińskich rytuałów. Jak to w przypadku tych drugich bywa – za niewielką opłatą (1 MYR, niecały 1 PLN) można zawiesić tam specjalną wstążkę ze wskazaną intencją pomyślności. Ja dla pewności zakupiłem dwie i mogę powiedzieć, że życzenia spełniły się połowicznie. Choćby dlatego znajduję dodatkowy powód, by tam wrócić (dokupić więcej „działających” oraz poprawić tę, która jeszcze się nie spełniła).
Park narodowy Penang
Najmniejszy park narodowy w Malezji jeszcze niedawno można było zwiedzać bez opłat, aktualnie taka konieczność kosztuje 50 MYR (około 46 PLN). Oczywiście przyjemniej byłoby w dalszym ciągu być uprawnionym do darmowej wizyty, w tym wypadku jednak atrakcja zdecydowanie jest warta swojej ceny.
Przez dżunglę prowadzi tam 1,5-2-godzinna trasa trekkingowa, której zwieńczeniem jest malowniczo położona plaża. Niestety kąpiele są stanowczo odradzane ze względu na silne prądy morskie oraz meduzy, które tym razem mogą zostawić wam coś więcej, niż tylko długo gojący się ślad, który do domu zabierzecie jako „azjatycki tatuaż”.
Na plaży można za to odwiedzić niewielkie sanktuarium, które roztacza opiekę nad miejscową populacją żółwi. W drogę powrotną wcale nie musicie udawać się pieszo. Istnieje możliwość wynajęcia łodzi, która przed zabraniem was do bram parku zrobi jeszcze przystanek przy kolejnej popularnej atrakcji – Monkey Beach (miejsce dostępne jest wyłącznie z pomocą łodzi).
Plaża, choć mogłaby być ładna, niestety pozostaje bardzo zaśmiecona, a za taki stan rzeczy winę po połowie ponoszą ludzie oraz wspomniane małpy. Żyjąca w tamtych okolicach populacja to wyjątkowo wredna, złośliwa i miejscami agresywna grupa (zapewne niestety również za sprawą turystów). Dość powiedzieć, że na dobre zmieniły one moją percepcję tych zwierząt, stawiając je aktualnie w jednym szeregu z gołębiami.
Dobrze wiedzieć:
Penang to jeden z najtańszych kierunków podróży w siatce połączeń najpopularniejszej azjatyckiej taniej linii – AirAsia. W ramach aktualnej wyprzedaży możecie dolecieć tam z Kuala Lumpur w niewiarygodnie wręcz niskiej cenie!
George Town regularnie trafia do czołówek rankingów z najlepszym ulicznym jedzeniem na świecie. Również w moim subiektywnym zestawieniu odwiedzonych przeze mnie nocnych rynków w Azji trafił on na pierwszą lokatę.
Wielu turystów odwiedzających te rejony Malezji, łączy wyprawę na Penang z wizytą na pobliskim Langkawi. W tym miejscu znajdziecie przykładowy plan takiej wycieczki.
Obywatele Polski podróżujący do Malezji w celach turystycznych mogą przebywać tam bez konieczności posiadania wizy aż do 90 dni w ciągu okresu 180 dni.
W mojej opinii George Town sprawia wrażenie jednego z najprzyjemniejszych do życia miast w Azji Południowo-Wschodniej. Zdarzało łapać mi się na myśli, że znajduję się w ciepłych, kolorowych Chinach pełnych uśmiechniętych ludzi (czyli w miejscu, które brzmi, jakby mogło istnieć tylko w marzeniach 😉 ). Choćby z tych powodów chciałbym jeszcze kiedyś wrócić tam, tym razem jednak na zdecydowanie dłużej.
Mieliście okazję odwiedzić już Penang? Dajcie znać w komentarzach, jakie były wasze wrażenia i co jeszcze polecacie zobaczyć!