Coraz więcej krajów otwiera się na turystów… pracujących. Możesz przebierać w ofertach!
Marzyliście kiedyś, żeby przeczekać zimę w otoczeniu palm albo zamienić biurko w domu na takie z widokiem na ocean? Wiele krajów na świecie zamknęło się na turystów, ale teraz otwierają się na tych, którzy pracują zdalnie. Chętnych szukają m.in. na Karaibach, Kaukazie czy Bermudach. Jeśli więc chcielibyście zmienić swoje życie, macie z czego wybierać!
Jedni uczą angielskiego, inni wykonują projekty graficzne, ktoś tworzy strony internetowe, pisze aplikacje, jeszcze inni zajmują się mediami społecznościowymi, marketingiem. Nie brakuje też tych osób, które chociaż wcześniej pracowały w biurach, dziś – odesłani z powodu pandemii koronawirusa – również trafili do kategorii ludzi pracujących zdalnie. Wszystkich ich łączy jedno – mogą pracować z dowolnego miejsca na świecie, często nawet bez względu na różnicę czasu. I nagle – ze względu na sytuacje – stali się łakomym kąskiem dla organizacji turystycznych w wielu krajach świata. Zobaczcie, które kraje szukają cyfrowych nomadów!
Karaiby czekają na chętnych!
Jednym z pierwszych miejsc, które zapowiedziało specjalną ofertę dla freelancerów, był Barbados. W ramach zapowiedzianego programu Barbados Welcome Stamp, tamtejsza premier obiecała ułatwić wjazd i pobyt wszystkim, którzy będą stąd pracować zdalnie. I tak też się stało. Chętni mogą przenieść się na Barbados maksymalnie na rok. Nie będą tu płacić podatku dochodowego, ale muszą uiścić opłatę wjazdową w wysokości 2 tys. USD i zadeklarować, że w ciągu roku ich przychód wyniesie przynajmniej 50 tys. USD.
Oczywiście to nie jedyna propozycja na Karaibach. Dalej była chociażby Aruba z programem One Happy Workation. I choć jest on skierowany tylko do posiadaczy paszportów amerykańskich, jest jednym z najsensowniej przygotowanych projektów tego typu. Aruba obiecała bowiem zapewnić bezproblemowo prawo pobytu do 90 dni. Pracownicy zdalni nie muszą też płacić podatku dochodowego na wyspie, a hotele będą oferować zniżki na długie pobyty albo dodatkowe usługi – takie jak wyżywienie, dostęp do szybkiego internetu itd. .
Później do grona karaibskich kierunków zainteresowanych cyfrowymi nomadami dołączyła też Anguilla. Ta jednak nieco zaszalała z warunkami pobytu, bo przecież z założenia taka oferta ma być ułatwieniem, a nie szeregiem skomplikowanych procedur. Tutaj jednak tak się nie stało. Rząd obiecał co prawda priorytetowo rozpatrywać wnioski o wjazd od osób, które zamierzają zostać na wyspie dłużej, ale każdy z nich musi zapłacić za odpowiednie pozwolenie. A to kosztuje od 1000 do 2000 USD. Dodatkowo musimy zrobić też test na koronawirusa jeszcze przed przyjazdem, ubezpieczyć się i oczywiście wypełnić mnóstwo formularzy.
– Anguilla ma wyjątkową pozycję, aby wykorzystać tę nową rzeczywistość. Jesteśmy trochę na uboczu, nasze spektakularne plaże nie są zatłoczone, mamy rozległą bazę noclegową w różnych przedziałach cenowych – tłumaczył wtedy Kenroy Herbert, przewodniczący Rady Turystycznej.
Propozycji jest więcej
Ale podobne oferty wystosowały nie tylko kraje na Karaibach. Jednym z pierwszych państw spoza tego regionu, który zapowiedział, że będzie chciał przyciągnąć cyfrowych nomadów była Gruzja. Program „Remotely from Georgia” jest skierowany dla tych, którzy zostaną tu przynajmniej przez rok. Są jednak warunki – trzeba m.in. zarabiać równowartość 7800 PLN miesięcznie, a po przyjeździe poddać się 14-dniowej kwarantannie.
Do wyboru macie także Bermudy – program nazywa się „One Year Residential Certification”. Możecie tu zostać na rok, a jeśli macie dzieci – będą one miały dostęp do publicznej edukacji. Na wstępie musicie jednak zapłacić 263 USD za pozwolenie na wjazd.
Długodystansowych turystów zamierza doceniać również Tajlandia, która zapowiedziała, że na początku będzie wpuszczać do kraju osoby, które zdeklarują się na przynajmniej 30-dniowy pobyt (w tym pierwsze 2 tygodnie na kwarantannie). Wygląda jednak na to, że i tutaj procedura będzie bardzo skomplikowana i wieloetapowa. Najnowsza grafika wydana przez Tourism Authority of Thailand wygląda raczej jak idealny… odstraszacz potencjalnych chętnych.
Czy to wystarczy, żeby ściągnąć freelancerów?
Widać więc wyraźnie, że choć pomysł podbija resorty turystyki w różnych odległych (i niewątpliwie pięknych) zakątkach świata, które doskonale wiedzą, że cyfrowi nomadzi mogą ze sobą przywieźć stałe wpływy do państwowego budżetu, to nikt nie przemyślał go wystarczająco dobrze. Oczywiście wizja pracowania spod palmy jest szalenie kusząca, ale nie wtedy, gdy musimy jeszcze solidnie dopłacić za wjazd, gdy formalności dosłownie nas zaleją lub gdy oferta kraju niemal niczym nie różni się od… zwykłej turystycznej wizy.
Tylko nieliczny podeszli do tematu rozsądnie oferując cyfrowym nomadom jakieś bonusy – jak zniżki na hotele, dostęp do internetu, ulgi podatkowe czy inne ułatwienia. I to im najprawdopodobniej faktycznie uda się skusić cyfrowych nomadów.
Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?