Fly4free.pl

Paszporty zdrowia, obowiązek szczepień? Dr Grzesiowski krytykuje linie i tłumaczy, co się zmieni

Foto: YouTube

– To linia lotnicza musi w obecnej sytuacji zapewnić bezpieczeństwo pasażerom, a nie na odwrót. Takie rozwiązania to marzenia ludzi, którzy nie zrozumieli epidemii – dr Paweł Grzesiowski w rozmowie z Fly4free.pl komentuje ostatnie pomysły linii lotniczych i wyjaśnia, jak szczepionka na COVID-19 może wpłynąć na nasze podróże i… powrót do normalności.

Ostatnie dni przyniosły wiele zaskakujących informacji i spekulacji dotyczących tego, jak w przyszłości będą wyglądały nasze podróże. Najpierw prezes australijskiej linii Qantas Alan Joyce zapowiedział, że na lotach międzynarodowych w jego linii pasażerowie będą mogli wejść na pokład tylko z dokumentem potwierdzającym zaszczepienie na koronawirusa. Potem linie lotnicze i organizacje branżowe zaczęły przedstawiać swoje projekty cyfrowego paszportu immunologicznego, czyli specjalnej aplikacji, w której znalazłyby się wszelkie informacje o naszym stanie zdrowia, włącznie z wynikiem ostatniego testu na COVID-19 czy właśnie kwestią szczepionki.

Nie da się ukryć, że informacje te wzbudziły duży popłoch wśród wielu podróżników. Najbardziej niepokojące były zaś z pewnością słowa Joyce’a o tym, że prezesi innych linii też planują sprawdzać czy wszyscy pasażerowie są zaszczepieni.

O tym, czy taka wizja jest realna, czy wprowadzone zostaną paszporty immunologiczne, ale też m.in. o samej szczepionce i tym, jak zmienią się podróże w wyniku jej wprowadzenia na rynek, rozmawiamy z dr Pawłem Grzesiowskim, wirusologiem i ekspertem Naczelnej Izby Lekarskiej ds. walki z COVID-19.

Mariusz Piotrowski: Prezes australijskiej linii Qantas zapowiedział, że po wznowieniu lotów, gdy szczepionka na koronawirusa będzie już w miarę upowszechniona, na pokłady jego samolotów będą mogli wejść tylko pasażerowie z potwierdzonym certyfikatem zaszczepienia. W ślad za nim mogą pójść też inne linie. Czy pana zdaniem z punktu widzenia epidemicznego taki wymóg powinien stać się standardem i czy faktycznie szczepionka będzie niezbędna, abyśmy mogli podróżować?

Dr Paweł Grzesiowski: To bardzo poważny temat, bo oczywiście właściciel prywatnej linii lotniczej może tak powiedzieć i nawet wprowadzić takie zapisy w regulaminie, ale to może być i zapewne będzie potraktowane jako forma dyskryminacji. Bo jak obronić tezę, że ktoś mający odpowiednie zaświadczenie jest lepszy od kogoś, kto go nie ma? I to z różnych powodów. To linia lotnicza musi w obecnej sytuacji zapewnić bezpieczeństwo pasażerom, a nie na odwrót. Jest w tej wypowiedzi pewna niefortunność – oczywiście prezesowi wolno ustalać zasady we własnej firmie, ale jeśli zaczniemy dzielić ludzi, to obudzi demony i może być uznane za nową formę segregacji. Bo co ma zrobić osoba, która chce lecieć do Australii, ale ma przeciwskazania do zaszczepienia się, na przykład bierze leki obniżające odporność? Taka osoba nie jest zaszczepiona nie dlatego, że nie chce, ale nie może. A co z ozdrowieńcem, który ma przeciwciała i na razie nie wiadomo, czy  musi się szczepić? Te słowa mają więc bardzo głębokie drugie dno. O ile jestem orędownikiem szczepień, to uważam stosowanie takich prymitywnych metod wymuszania za nową formę segregowania ludzi, która może być bardzo źle zrozumiana. Stanie się to wodą na młyn dla antyszczepionkowców.

Jednym ze stale powracających tematów w czasie pandemii jest też kwestia paszportów immunologicznych, które mają dawać ich posiadaczom możliwość łatwego przemieszczania się w czasach pandemicznych i postpandemicznych. Czy pana zdaniem to też będzie standard i jakie jest pana zdanie na ten temat?

– Niestety, też nie najlepsze. To jest dokładnie taka sama sytuacja, tylko że zamiast szczepionki tu ma pan wynik testu. Tu należy postawić pytanie czy linia lotnicza może żądać naszych wyników badań? I co ten wynik ma udowodnić? Rozumiem to, że dany kraj może chcieć testować przyjezdnych, są międzynarodowe umowy, na mocy których takie państwa jak Grecja, Egipt czy Islandia testują osoby przekraczające granicę albo automatycznie kierują je na kwarantannę. To jest polityka danego państwa, które może odmówić wjazdu osobie bez testu. Nie do końca się z tym zgadzam, ale wróćmy do kwestii paszportu i załóżmy, że będzie działał jak chipowa karta kredytowa – wszystko będzie scentralizowane. Tylko co z tego? Pacjent może przecież zachorować drugi raz, przenosić zakażenie w sposób bezobjawowy i nikt nie będzie go badał. Takie rozwiązania to marzenia ludzi, którzy nie zrozumieli epidemii. To, że człowiek zakażony bezobjawowo wsiądzie do samolotu, nie jest niebezpieczne dla współpasażerów, jeśli samolot ma odpowiednie zabezpieczenia, ale stanowi zagrożenie dla miejsca, do którego on leci. Nie tędy droga – nie możemy przerzucać odpowiedzialności na pasażera, to wszystko jest po stronie organizatora wypoczynku. Przewoźnicy mają do tego cały szereg mechanizmów: wentylację, maseczki, ograniczenie liczby zajętych miejsc. Uważam, że takie paszporty nie zostaną wprowadzone na szeroką skalę – to jest zbyt skomplikowana choroba, w której nie ma prostego wyniku zdrowy-chory. Zwłaszcza, że okres jej wylęgania to 2 tygodnie.

Foto: Shutterstock

W kontekście tego co pan mówi wydaje się, że stosowane przez wiele krajów testy PCR wykonane na 72 godziny przed podróżą też nie są sensowną ochroną? A skoro tak, to jaka jest najlepsza metoda ochrony?

– Oczywiście, że nie są, bo nie mamy żadnej kontroli nad tym, co dzieje się po wykonaniu testu – przecież zakażenie może się rozwinąć później, już po przyjeździe, właśnie z uwagi na dwutygodniowy okres wylęgania choroby. W ognisku epidemii, w której się znajdujemy, testy powinny być tak naprawdę wykonywane co kilka dni, żeby mieć 90 procent prawdopodobieństwa, że dana osoba jest zdrowa. Testy poszczególnych grup też nie dają pełnego bezpieczeństwa: słyszymy przecież, że regularnie są testowani piłkarze, politycy czy ludzie w szpitalach i w dalszym ciągu mamy tam mnóstwo zakażeń. Najlepszą profilaktyką powinno być umiejętne łączenie różnych metod – dobre śledzenie  kontaktów, ich ścisła kwarantanna, testy w jasno określonych sytuacjach, najlepiej pod koniec kwarantanny i wszelkie środki redukujące zakażenia. Trzeba połączyć różne metody.

A czy w obecnej sytuacji Polska powinna wprowadzić kwarantannę czy obowiązek prezentowania negatywnych wyników testów od ludzi przekraczających granicę naszego kraju z innych krajów UE?

– Mamy listę krajów, z których przyjazd objęty jest kwarantanną, ale w przypadku krajów Unii Europejskiej nie ma to większego sensu, bo wszyscy mamy podobny poziom zakażeń. Wiosną miało to większy sens, gdy my mieliśmy po 500 zakażeń dziennie, a Hiszpanie – po kilka czy kilkanaście tysięcy. Dziś zamykanie granic w obrębie Unii Europejskiej nie ma większego sensu, bo koszty takiej operacji są bardzo wysokie, a efekty mało znaczące. Trzeba postawić na doskonały nadzór epidemiologiczny. I mamy mnóstwo krajów, od których możemy czerpać wzorce: to choćby Tajwan, Korea Południowa, Hong Kong, Nowa Zelandia czy Australia. Ale w Europie też są kraje, które dobrze sobie radzą, na przykład Finlandia i Grecja, która mocno okopała się na granicach, ale jej gospodarka nie jest zniszczona. I można to zrobić na poziomie pełnej gotowości do długofalowych działań i używaniu wszystkich dostępnych metod, aby zredukować ryzyko bliskich kontaktów międzyludzkich w zatłoczonych obszarach.

Z czego pana zdaniem wynika tak duży sceptycyzm ludzi związany ze szczepionką na koronawirusa? Pod tym względem Polacy wiodą prym – z niedawnych badań opinii wynika, że mamy jeden z najwyższych odsetków ludzi, którzy w ogóle nie chcą się szczepić?

– Cóż, z jednej strony atmosfera dotycząca szczepień dla dzieci w ostatnich latach nie była w Polsce zbyt pozytywna. Jeszcze przed pandemią były głośne ruchy antyszczepionkowe, mieliśmy słynne wystąpienie pana prezydenta Dudy, który nie chce się szczepić przeciw grypie, bo nie. Do tego doszły początkowo aferalne informacje związane ze szczepionką z USA i naciskami prezydenta Trumpa, by wypuścić ją jak najszybciej na rynek. Podobne informacje przyszły też z Rosji i Chin, że nie do końca przebadane szczepionki są już podawane ludziom na masową skalę. A Polacy są inteligentni i widzą, co się dzieje – wcześniej prace nad skutecznymi szczepionkami trwały nawet 10 lat, a teraz szczepionka jest po 3 miesiącach podawana ludziom. Dlatego trzeba edukować i poddać w pełni transparentnej ocenie wyniki badań klinicznych nowych szczepionek. Wtedy nikt nie będzie podważał ani ich bezpieczeństwa ani skuteczności.

Foto: Philipine Airlines

– Jak w tej sytuacji ufać, że szczepionka jednak jest nam niezbędna?

Ludzie na pewno będą mieli duże wątpliwości i dużo będzie zależało od tego, o czym mówi dr Fauci w USA: kluczowe jest odbudowanie zaufania do instytucji publicznych. Zaufanie to zostało bardzo naruszone przez polityków i naciski, by jak najszybciej mieć na rynku szczepionkę, nawet nieprzebadaną. To nie będzie proste, natomiast nie ulega wątpliwości, że jedyne, co możemy zrobić, to poczekać na wyniki oceny przez niezależne instytucje, a jeśli będą pozytywne, to się zaszczepić. Ludzie, którzy mają zaufanie do wiedzy i nauki doskonale wiedzą, że po przejściu 3 fazy badań klinicznych te szczepionki będą bezpieczne. Jeśli nie, to wszyscy będziemy mieli problem. Ja też nie zaszczepię się szczepionką, która nie będzie dokładnie przebadana. Czekamy na ocenę Amerykańskiej i Europejskiej Agencji Leków. Jeśli one ocenią, że te szczepionki są bezpieczne, to jest to opinia, której należy ufać.

Głównym argumentem podnoszonym przez osoby sceptycznie nastawione do szczepionki jest to, o czym pan mówił, czyli niepewność. Nasi czytelnicy piszą, że inne szczepionki powstawały przez wiele lat i dokładnie wiemy, czego się po nich spodziewać. Tymczasem w przypadku szczepionki COVID-19 nie wiemy nic na temat choćby potencjalnych efektów ubocznych.  Czy takie obawy są uzasadnione?

– Tak naprawdę od wielu lat realizowano badania nad nowymi szczepionkami, dlatego te nowe preparaty nie są wynikiem prac podjętych pół roku temu. Technologie są znane od lat i sporo już wiadomo na temat tych nowych szczepionek, o czym w Polsce się jednak nie mówi. Pierwowzorem szczepionek RNA przeciw koronawirusowi były preparaty przeciw HIV, ZIKA czy wściekliźnie. Zmieniono tylko rodzaj informacji o wirusie, ale technologia jest taka sama. W USA wykonano bardzo wiele kroków, aby odbudować transparentność procedury. Największe firmy opublikowały pełne protokoły badań, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Jeżeli dane, które będą wynikały z tych badań będą pozytywne, to nie widzę powodów, aby tym szczepionkom nie ufać. Mam prawo bać się, jeśli dane z badań są utajnione lub niepewne. Nie znamy jeszcze tych danych, są złożone do oceny i rejestracji. Musimy poczekać. Jeżeli dane opracowane będą wiarygodnie, to będziemy to widzieli w raportach. Dzisiaj mamy zaledwie doniesienia prasowe. Widzimy, że są spore przesłanki, że szczepionki są bezpieczne i skuteczne, ale ostateczne zdanie wyrobię sobie dopiero po ocenie przez agencje leków.

Samo nasuwa się też pytanie o to, jak duży wpływ będzie miała szczepionka na nasze życie i po jakim czasie wrócimy do… względnej normalności?

– Z mojego punktu widzenia jako lekarza muszę powiedzieć, że wcześniej niż za rok nie możemy nawet marzyć o jakichkolwiek populacyjnych efektach szczepień. Żeby odnieść jakiś efekt w sensie uzyskania bariery odpornościowej musimy zaszczepić przynajmniej 60 procent Polaków, czyli jakieś 20 milionów ludzi. Ile potrwa takie szczepienie? To operacja o skali, jakiej jeszcze nie było XXI wieku. Spróbujmy więc sobie wyobrazić cały proces, zaczynając od tego, ile punktów szczepień możemy zorganizować. Załóżmy, że będą to 2 tysiące gabinetów szczepień, które będą musiały zaszczepić 40 mln dawek, bo szczepienia są dwudawkowe. 40 mln dawek wykonanych w 2 tysiącach punktów szczepień równa się 20 tysięcy osób w każdym punkcie, w którym dziennie jesteśmy w stanie zaszczepić 50 osób. Przy takich założeniach, zaszczepienie 20 mln Polaków potrwa 400 dni roboczych. Skala jest ogromna, ale takie są realia. A nie wiemy czy uda się zorganizować tyle punktów szczepień, bo mamy niewielkie rezerwy wśród lekarzy i pielęgniarek, którzy musieliby zajmować się tylko tym przez 12 godzin na dobę. A może korzystniej zorganizować po kilka dużych punktów szczepień na województwo, w halach wystawowych czy na stadionach? A może w obszarach mniej zaludnionych lepsze są mobilne punkty szczepień „szczepionkobusy”? Te decyzje są jeszcze przed nami.

Foto: May_Chanikran / Shutterstock

A jakie będą skutki?

– Spodziewam się bardziej tego, że szczepienia nie wpłyną na to, że koronawirus zupełnie zniknie. Ale możemy zabezpieczyć grupy ryzyka i osoby, które najciężej przechodzą koronawirusa. Szczepiąc starszych sprawimy, że nie będą tak często trafiali do szpitali, a w efekcie służba zdrowia będzie się też mogła zająć osobami cierpiącymi na inne choroby. Największym efektem szczepionki powinien być więc spadek umieralności i ciężkich zachorowań. Przynajmniej w pierwszym etapie.

Komentarze

na konto Fly4free.pl, aby dodać komentarz.

Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?


porównaj loty, hotele, lot+hotel
Nowa oferta: . Czytaj teraz »