Piękne plaże i najdłuższa kolejka linowa nad wyspami. Poznaj tropikalny raj, który już pokochali Polacy!
Phu Quoc to leżąca w Zatoce Tajlandzkiej największa i najludniejsza wyspa Wietnamu, położona nieco ponad 45 km od jego południowych brzegów oraz… tylko 4 km od Kambodży. To prawda, wyspę wyraźnie widać z lądu w okolicach Kep, aktualnie jednak można dostać się tam wyłącznie z terytorium Wietnamu (lub drogą lotniczą).
Choć pierwsze ślady osadnictwa pochodzą jeszcze z okresu p.n.e., burzliwa historia wyspy nabrała rozpędu dopiero po erze wielkich odkryć geograficznych. Na przestrzeni stuleci kilkukrotnie przechodziła pod khmerskie oraz wietnamskie wpływy, cały czas będąc ważną przystanią dla portugalskich oraz chińskich kupców. Inwazja reżimu Czerwonych Khmerów w latach 70. XX w. nie tylko była początkiem ich końca w Kambodży, równocześnie usankcjonowała ostatecznie wietnamskie zwierzchnictwo nad wyspą.
Niespokojna druga połowa XX w. w tej części Azji Południowo-Wschodniej dobiegła końca, a Phu Quoc stało się jednym z najpopularniejszych miejsc do wypoczynku w Wietnamie i jedną z najbardziej znanych azjatyckich wysp – za sprawą pięknych plaż, produkcji pereł oraz najdłuższej na świecie kolejki linowej. Dzięki bezpośrednim połączeniom, podróżni z Polski licznie odwiedzają to miejsce, zatem będąc na dłużej w okolicy nie mogłem odmówić sobie przyjemności sprawdzenia tego miejsca. Zatem, co warto zobaczyć w trakcie krótkiej wycieczki na Phu Quoc?
Piękne plaże
Ciągnąca się kilometrami Long Beach – długa plaża – to główny punkt orientacyjny wyspie. Swój początek ma w okolicach miasta Duong Dong i prowadzi niemal nieprzerwanie aż w okolice lotniska. Wokół niej koncentruje się główna część hoteli, pensjonatów, restauracji i nocnego życia. Niemal 15 km długości oznacza, że bez problemu każdy znajdzie dla siebie spokojny zakątek z dala od tłumów. To również świetna miejscówka na podziwiania zachodów słońca.
Brzmi idealnie? Niestety czas na łyżkę dziegciu: wiele hoteli zlokalizowanych wokół plaży podupadło na przestrzeni lat, zostało zmytych przez morze lub nie podniosło się po pandemii. Wietnam to na wskroś komunistyczny kraj, a miejscowa estetyka niekiedy wpisuje się w kanon, którego nie powstydziliby się socrealistyczni architekci projektujący rozliczne sanatoria w poprzedniej epoce. Mnie w surrealistyczny sposób przypominały obrazki z dzieciństwa lub z wizyt w czarnomorskich kurortach, które lata świetności dawno mają za sobą. Ponownie niestety: wiele z nich pozostaje opuszczonych i niszczeje, psując jeszcze bardziej (jeśli to możliwe) okoliczny krajobraz.
Starfish beach, czyli plaża pełna rozgwiazd, to kolejne miejsce, które powinno trafić do waszego planu wycieczki. Położona w północnej części wyspy, ok. 20 km od Duong Dong najłatwiej będzie osiągalna na własną rękę – wypożyczonym skuterem. Słynie i zachwyca żyjącymi w jej wodach szkarłupniami, łagodnym zejściem do morza oraz krystalicznie czystą, płytką wodą.
Rozgwiazdy dość powszechnie występują w Azji Południowo-Wschodniej, jednak ich obecność w tak wielkim natężeniu to fenomen nawet w tamtych rejonach. Uwaga: pamiętajcie, by nie zrobić im krzywdy poprzez przypadkowe nastąpienie lub co gorsza – wyciąganie z wody.
W okolicy plaży znajdziecie kilka lokalnych restauracji i knajpek, gdzie poza degustacją owoców morza i wody z kokosa, będzie okazja pobujać się w hamaku i po prostu odpocząć w idyllicznym otoczeniu.
Plaża Sao to według wielu rankingów najpiękniejsza i najsłynniejsza z plaż dostępnych na Phu Quoc, a nawet w tamtej części świata. Dla mnie osobiście okazała się sporym rozczarowaniem, co tylko pokazuje, że do cudzych rad należy podchodzić z dystansem, pamiętając o wyrobieniu sobie własnego zdania (dotyczy to również tych przedstawianych przeze mnie).
Leżąca około 27 km od Duong Dong (tym razem na południowy-wschód) niegdyś obfitowała w tłumy turystów, a przedpandemiczne wpisy na blogach prezentowały porady dotyczące strategii zajęcia dobrego miejsca oraz najlepszej godziny na przyjazd. W ostatnich latach liczba odwiedzających znacznie spadła, co z pewnością odbiło się na ogólnej kondycji tego miejsca. Plaża bywa zaniedbana, miejscami pełna śmieci (niestety nie tylko tych „naturalnych”, wyrzuconych przez morze). Kiedyś z pewnością był to piękny zakątek, aktualnie jednak daleko jej do miana „pocztówkowego raju”. Mimo wszystko uważam, że warto odwiedzać takie miejsca – w ten sposób dostaje się pełniejszy obraz danego obszaru i bardziej docenia się te, które wciąż pozostają piękne.
Kolejka linowa do Hon Thom
Najdłuższa na świecie kolejka linowa, wpisana do księgi rekordów Guinnessa, ma imponujący zasięg niemal 8 km. Przejażdżka w jedną stronę zajmuje ok. 15 minut, a przeszklony wagonik dostarcza (bez słowa przesady) niezapomnianych widoków na wysepki pobliskiego archipelagu An Thoi, farmy pereł, łodzie rybackie oraz oczywiście morze mieniące się niemal każdym odcieniem niebieskiego.
Cena za taką przyjemność to 650 tys. VND (ok. 100 PLN). Jak na atrakcje w Azji to zarazem dużo, jak i niedużo. W ramach biletu wliczony jest nie tylko przejazd, ale również wstęp do znajdujacego się na wyspie wesołego miasteczka z dużym aquaparkiem. To, co dla jednych będzie dodatkową zaletą (lub celem wycieczki samym w sobie), dla innych stanowić może stratę czasu. Kolejka kursuje bowiem wyłącznie w określonych godzinach i tak czy siak będziecie zmuszeni spędzić nieco czasu na terenie parku. Warto pamiętać zatem o strojach kąpielowych i nawet, jeśli nie jesteście wielbicielami podobnych miejsc (jak ja), spróbować przekuć to w dodatkową zaletę.
Chińska podróbka Italii
Nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu o kolejnej „atrakcji”, której prawdopodobnie nie uda się ominąć w drodze do Hon Thom. Thị trấn Hoàng Hôn, czyli w wolnym tłumaczeniu „Miasto zachodu słońca” to niespełniony sen szalonego architekta, który marzyłby o tym, by jak w soczewce pokazać najważniejsze atrakcje Półwyspu Apenińskiego. Z powodzeniem można określić to stwierdzeniem: ułańska fantazja wsparta grubymi juanami – bo zbudowana ze sporym wsparciem chińskich pieniędzy oraz adresowana głównie do turystów z Państwa Środka.
Zaprojektowane z rozmachem i pewną dozą obłędu miasteczko dokładnie odwzorowuje najważniejsze atrakcje Italii. Zatem wspomniana kolejka linowa wyjeżdża z pełnowymiarowego Koloseum, w okolicy znajduje się wierna replika Placu Świętego Marka oraz ulice o nazwach Sorrento, Napoli, itd. Całość sprawia dość przytłaczające wrażenie i jest wręcz niepokojąco pusta.
Byłem w niemałym szoku spacerując ulicami „miasteczka”, zastanawiam się jednak, co muszą myśleć sobie podróżni pochodzący z Włoch? Czy to profanacja ich kultury i dziedzictwa, czy wręcz przeciwnie – wypada być dumnym, że za górami i morzami z taką dbałością o detale odtwarza się charakterystyczne miejsca z ich ojczyzny? Zwłaszcza, że większość odbiorców, do których adresowana jest ta „atrakcja”, do Włoch prawdopodobnie nigdy nie trafi. Nie pokuszę się o jednoznaczną ocenę, a was zostawię z poniższymi trzema obrazkami.
Miasto Duong Dong
Powiedzieć, że miasta w Azji zazwyczaj nie są piękne, to jak nie powiedzieć nic. Poza nielicznymi wyjątkami, większość z nich to szare dżungle betonu, straszące swoim wyglądem. Nie inaczej jest w przypadku Duong Dong i chociażby z tego względu zdecydowanie odradzam pomysł szukania zakwaterowania w mieście. Na południowo-zachodnim wybrzeżu wyspy dostępnych jest tak wiele hoteli i pensjonatów na (dosłownie) każdą kieszeń, że każdy znajdzie coś odpowiadającego swoim potrzebom i oczekiwaniom.
Istnieje jednak jedno miejsce, która sprawia, że miasto warto odwiedzić choć raz lub być może jak ja – bywać tam niemal każdego wieczoru. Tamtejszy nocny rynek to jedno z lepszych tego typu targowisk, jakie miałem okazję odwiedzić w Azji. Przyzna mi rację każdy, kto podobnie jak ja kocha ryby i owoce morza. Duża dostępność i różnorodność, w miarę przystępne ceny oraz szansa na spróbowanie prawdziwych rarytasów powinny przekonać nawet początkowych sceptyków. Świeże jeżowce, na które z jakiegoś względu nigdy nie natknąłem się w pobliskiej Kambodży, homary motyle czy krewetki modliszkowe to specjały, które do dziś śnią mi się po nocach.
Co jeszcze warto zobaczyć na wyspie?
Wodospad Suoi Tranh będzie świetnym wyborem na krótką wycieczkę . Phu Quoc słynie z tropikalnej roślinności, a niemal 70% powierzchni wyspy zajmuje park narodowy. Oczywiście jeśli widzieliście wodospady na Jawie lub w okolicach Luang Prabang w Laosie, ten przypominał będzie mały strumyczek. Niemniej to dobre miejsce na krótki trekking oraz chłodzącą kąpiel w upalny dzień.
„Kokosowe” więzienie wybudowane zostało jeszcze w czasach kolonialnych przez Francuzów, następnie przejęte i zaadaptowane przez Amerykanów w trakcie wojny w Wietnamie. To miejsce odosobnienia jeńców z Wietkongu oraz świadek brutalnej i drastycznej karty historii kraju. Wstęp na teren kompleksu jest darmowy i chociażby ze względu na jego historyczne znaczenie, warto zatrzymać się tam na moment i poświęcić mu nieco zadumy.
Farmy pereł to poza turystyką jedna z najistotniejszych gałęzi gospodarki wyspy. Na wyspie znajdziecie wiele sklepów i renomowanych salonów, gdzie będzie okazja kupić biżuterię oraz upominki z pereł – zdecydowanie taniej, niż w innych miejscach w Azji (zatem podejrzewam, że tym bardziej taniej, niż w Europie).
Farmy pieprzu to kolejna ze znanych atrakcji wyspy. Któż z was w dzieciństwie nie usłyszał w trakcie sprzeczki, by pójść sobie „gdzie pieprz rośnie”? Teraz macie szansę spełnić „groźbę” z dawnych lat. Wiele plantacji oferuje bezpłatne wycieczki wraz z możliwością poznania sekretów i tajników hodowli pieprzu oraz wykorzystania go kuchni. Pieprz z Phu Quoc ze względu na geograficzną bliskość bardzo przypomina słynny odpowiednik z Kambodży. Choć ten z Kampotu swoje szczególne walory zawdzięcza unikalnej kombinacji warunków naturalnych i hodowanych szczepów (dość powiedzieć, że gdyby Kambodża była w Unii Europejskiej, pieprz z Kampotu cieszyłby się wyjątkowym statusem – jak szampan lub oscypek) i nie można pomylić go z żadnym innym, jeśli jednak nie wybieracie się do Kambodży – ten z Phu Quoc będzie najbliższym mu odpowiednikiem.
Jak dostać się na Phu Quoc?
Istnieją trzy zasadnicze możliwości. Pierwszą będzie bezpośredni lot z Europy i dotyczy to głównie czarterowych połączeń w wysokim sezonie. Dobra wiadomość jest taka, że możecie polecieć tam bezpośrednio z Polski (z Warszawy lub Katowic) z biurem podróży Rainbow, a bilety last minute w jedną stronę oferowane są niekiedy w niewiarygodnie wręcz niskich cenach. O podobnych okazjach regularnie informujemy was na naszej stronie.
Drugą możliwością będzie lot jedną z lokalnych linii z kontynentalnego Wietnamu. Dostępnych jest wiele połączeń z Ho Chi Minh oraz Hanoi, zatem bez problemu możecie połączyć zwiedzanie Wietnamu na kontynencie z wizytą na Phu Quoc. Przygotowany przeze mnie przykładowy plan podobnej wycieczki znajdziecie w tym miejscu.
Ostatnią opcją będzie transfer łodzią z przystani w Ha Tien. To dobra propozycja dla zmotoryzowanych, którzy na wybrzeże dotrą własnym środkiem transportu (np. motorem) lub jak w moim przypadku – dla podróżnych udających się z Kambodży. Jak już wspomniałem, mimo że Phu Quoc widać z brzegów Kambodży, dostać się na nią można jedynie z Wietnamu. Przekraczanie granicy w Ha Tien to przygoda sama w sobie, bowiem po stronie Kambodży przypomina ona coś na kształt kreskówkowego khmerskiego Vegas – z kasynami, wielkimi hotelami i innymi atrakcjami.
Granicę w tym miejscu przekraczają jednak głównie mieszkańcy przygranicznych rejonów korzystając z uproszczonych przepisów, turyści pozostają absolutną rzadkością. Dość powiedzieć, że w trakcie mojej wizyty pogranicznik zrobił sobie selfie z moim paszportem („rodzina mi nie uwierzy”), samozwańczy doktor zaprosił na badanie (celem wyłudzenia 1$), natomiast pozostali obserwowali mnie z mieszanką ciekawości, sympatii i niedowierzania: zupełnie, jakbyście na skrzyżowaniu zobaczyli niedźwiedzia na motorze, pytającego was o drogę.
Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?