Podróże, które inspirują – odkrywaj świat razem z Fly4free.pl i wybierz podróżniczą relację roku 2024!
Relacje z podróży kopalnią wiedzy o świecie
Na forum Fly4free.pl znajdziesz fascynujące relacje podróżnicze, pełne barwnych fotografii i praktycznych wskazówek. To historie, które inspirują i pokazują, że świat można odkrywać na nieskończenie wiele sposobów. Co miesiąc społeczność wybiera najlepsze z nich, nagradzając autorów, którzy swoją pasją motywują innych do ruszenia w drogę. Dołącz i pozwól się zainspirować – świat czeka!
Wybierz najlepszą relację 2024 roku
W tym roku, z uwagi na dwukrotne zajęcie pierwszego miejsca przez dwie prace mamy 13 kandydatur na relację roku – nie zapomnijcie zagłosować na Waszego faworyta. Pomóżcie zdobyć autorowi wyjątkową nagrodę!
Kliknij tutaj i zagłosuj na najlepszą Twoim zdaniem Relację Roku 2024 >>
Wydawca Fly4free.pl ufundował nagrody gotówkowe. Po 2 000 PLN otrzymają Laureat I miejsca oraz wskazana przez niego osoba towarzysząca!
RELACJA STYCZNIA / Dumb way to die… na mauretańskim pociągu
(…) 13:45 podjeżdża pociąg… adrenalina rośnie. Zbliża się nasz cel tego wyjazdu. Wagony zaczynają nas mijać, ale pociąg nie zwalnia. Dróżnik jednak mówi że wygląda na to że pociąg się nie zatrzyma… Szybka rozmowa. Wskakujemy w jadący pociąg? Kilku z nas potwierdza, kilku ma wątpliwości. Sekundy mijają, wagon za wagonem nas mija. Co będzie jak ktoś zostanie? Jak całym zespołem nie damy rady wskoczyć? Tutaj przeczytacie więcej >>


RELACJA LUTEGO / Zakurzona nostalgia Pieds-noirs – Algieria Rachida Taha
(…) Lot spokojny, jak na ATR, dość cichy. Lądujemy o czasie w Ghardaie, lub czego co widać, jak na Ghardaie, bo jedynie światełka a dookoła ciemność zmieszana z piaskiem. Kierujemy się do “hali” (bardziej budy) lotniska gdzie policjant salutuje nam i prosi o paszporty (jedynie “białych” z samolotu) i informuje że to trochę potrwa i możemy poczekać na nasze bagaże (nadaliśmy je, bo wiedzieliśmy że w ATR byłby problemy z nimi).
Po chwili wychodzi i dopytuje mnie:
Monsieur, quel hôtel ?
Belvedere, avec Fancy Yellow Algerie agence
Tres bien
Odbieramy bagaże, odbieramy paszporty i policjant informuje nam, że nasz transfer niebawem się pojawi. D’accord, pogoda spoko, można poczekać.
Po 5 minutach, słuchamy krzyki: Les Grecs ? Où sont-elles? (Grecy? Gdzie oni są)
Zadowoleni pakujemy się do transferu, a kolejny policjant przychodzi do mnie i informuje, że będą nas eskortować do hotelu. To go pytam, czy można na koguta, bo tłumaczę jak się skończyła pewna historia jednego Seicento, koło Oświęcimia, i nie chcemy żeby miało taką samą historię. Po chwili zamysłu, policjant się zgodzi, ale jedynie do wjazdu do miasta. Super! Poczuję się jak w Kolumnie Prezydenckiej!
I jedziemy do hotelu. W asyście policji! Tutaj przeczytacie więcej >>


RELACJA MARCA / Jakiego Erbilu debilu? Weekend w irackim Kurdystanie
(…) Mniej więcej o 16 łapiemy się z naszą znajomą znajomych. Zabiera nas na ulicę Iskan, o której przeciętny turysta raczej się nie dowie, a dzieje się prawie tam tyle co na Khao San road. Mieszanka mniej lub bardziej eleganckich restauracji, fast foodów, street foodów, pubów sportowych, barów z shishą, czajowni robi po zmroku niesamowite wrażenie. Absolutny must. Ulica generlanie ożywia się wieczorem, natomiast w piątek stragany rozkwitają już od późnego popołudnia (…)
Kolejnym celem jest Duhok, a konkretnie jeden jego punkt – Shahed Cafe. Miasto otoczone jest wzgórzami z każdej ze stron. Zajeżdżamy nad górującą nad miastem tamę. Natomiast miasto Soran nie oferuje wiele atrakcji, natomiast jeśli ktoś planuje dłuższą eksplorację lokalnych gór to jest to bardzo dobra baza wypadowa. Odbijamy w kierunku doliny Kharand. Trasa sprzyja wielokrotnemu zatrzymywaniu się i robieniu zdjęć. Tutaj przeczytacie więcej >>


RELACJA KWIETNIA / Tam gdzie desz nie Bangla
(…) Wychodzę przed terminal a tam …. kłębi się dziki tłum ludzi a korek samochodów sięga horyzontu. Niewzruszony próbuję zamówić ubera z bardzo marnym skutkiem. Nie przyjmuje opcji płatności kartą (w Indiach działało bez problemu) i nie mogę wybrać opcji płatność gotówką. Przygląda się mi lokales i oczywiście proponuje podwózkę. Ignoruję go dobre 5 minut i walczą z apką. Gość uśmiecha się i twierdzi, że nie uda mi się zamówić tego ubera. No chyba ma rację, bo apka mówi mi na końcu, że się nie da.
Przystępuję do negocjacji z gościem, które kończę na 800 taka – Uber chciał 600 taka więc nie tak źle. Uwaga – 100 taka to 3,6zł! Myślałem, że to jakiś naganiacz ale gościu wyciąga oficjalny bloczek i wypisuje mi voucher na tę taksówkę! Płacę mu gotówką (na szczęście wymieniłem w terminalu dolce – bankomat nie działał) i facet bierze mnie pod rękę i walimy w tłum. Odnajdujemy nasz samochód w tym korku i na wstecznym udaje się wydostać z tego kotła! Uff (…)
Wchodzę do hotelu przed 22-gą i cała obsługa recepcji prawie rzuca mi się na szyję 😊 „Mister, we were very worry of You!! Soon we planed call the police!!” No jestem wzruszony ich troską a jednocześnie mam refleksję o tym jaki poziom turystyki obecnie panuje w Bangladeszu. Panowie obserwują właściwie tylko zorganizowane wycieczki z przewodnikiem z biur podróży. No i właśnie jutro mam taką w planie (chłopaki będą zadowoleni 😊 ) Tutaj przeczytacie więcej >>


RELACJA MAJA / Afryka dla początkujących – VFA
(…) Na mostku przez wąwóz darmowy prysznic. Wodospady spadają do mega dziury i ściana wąwozu po przeciwnej stronie jest bardzo blisko. Pomimo tego, że ponoć wody jest mało, to i tak jest bardzo dużo 🙂
O 5 rano przewodnik już czeka. Samochód faktycznie luxury, bo siedzimy na wysokiej pace tylko my, a jest 6 miejsc. Po środku między fotelami są duże schowki, jest lodówka i nawet dla każdego usb charger. Trochę mu nie wierzyliśmy, jak mówił luxury 🙂
Dostajemy poncho, bo pomimo porannych 20 stopni, wiatr wieje mocno przy prędkości 80 kph. Jedziemy najpierw asfaltem, a potem afrykańskim masażem. Do bram Moremi jest 99 km, ale my już przed bramami, jeszcze przed świtem widzieliśmy pierwsze zebry i słonie… Tutaj przeczytacie więcej >>


RELACJA MAJA / Hulajnogą wokół Jeziora Niasa – Malawi, Tanzania i Mozambik
(…) Podczas hulajnogowej przejażdżki przez Malawi widziałem liczne zwierzęta: Koczkodany leśne, pawiany, iguanę, liczne ptaki oraz mnóstwo interesujących gatunków owadów. Wielokrotnie byłem mokry, ponieważ w czasie podróży trwały ostatnie (jak mi się wówczas wydawało) podrygi tegorocznej pory deszczowej. Nad jeziorem dwa razy spałem w namiocie, bardzo się z tego cieszę, ponieważ, kiedy pewnego razu skorzystałem z loudge, wylądowałem w malarycznej spelunie. Żałowałem, że nie śpię w moim luksusowym m2, namiocie, jednakże tej nocy szalała burza z piorunami, która przyniosła ze sobą falę deszczu.
(…) Napinałem cumy, pomagałem sprzątać łajbę oraz przeładowywać towary. Nasza łódka była czymś w rodzaju przewoźnego sklepu. Wpływaliśmy do portów, gdzie odbywał się handel wymienny. Załoga wymieniała alkohol za ryby, meble za banany i wiele rzeczy za pieniądze. Dwa noclegi spędziłem w namiocie w obrębie przystanków policji wodnej. Funkcjonariusze bez wyjątku traktowali mnie z gościnnością ludów wschodu. Odnosili się do mnie z szacunkiem, częstowali jedzeniem i alkoholem. Chociaż w czasie rejsu nie hulałem (to oczywiste) i postawiłem krzyżyk na objechaniu Jeziora Niasa siłami własnych mięśni, miałem okazję poznać jezioro z innej równie ciekawej perspektywy, perspektywy wody. Na koniec dodam, że w trakcie rejsu największe wrażenie zrobiły na mnie załogi prymitywnych czółen, które w nocy podpływały do nas w celu przeładunku towarów i ludzi… Tutaj przeczytacie więcej >>


RELACJA CZERWCA / Weekend na Lofotach
(…) Ponieważ jest czerwiec, a jesteśmy już za kołem podbiegunowym, na zewnątrz widno jak w dzień. Odbieramy z wypożyczalni samochód i jedziemy do położonego w pobliżu lotniska hotelu. To tylko ok. 1300 m, jedzie się więc może 2 minuty, a idzie pieszo 15, co sprawdziliśmy w drodze powrotnej. Przy hotelu też są rozwieszone tablice informujące o zakazie fotografowania okolicy na dość dużym obszarze.
Rano śniadanie i wyjazd na główny cel naszego wyjazdu, czyli archipelag Lofoty. Plan obejmuje niespieszny dojazd do małej wioski na końcu drogi E10, z fajną nazwą Å i powrót, zahaczając po drodze na lotnisko o sąsiedni archipelag, czyli Vesterålen. Mamy zarezerwowane dwa noclegi na Lofotach, oba w miasteczku Kabelvåg na południowym brzegu wyspy Austvågøya. Prognoza pogody mówi, że w tym dniu do południa ma być pochmurnie ale bez opadów, a potem przez 3 dni słonecznie i ciepło. I mogę potwierdzić, że spełniła się w 100%.
Wyruszamy drogą E10 w kierunku północnym aby przekroczyć mostem cieśninę Tjeldsund. Most jest częściowo w remoncie i jest na nim mijanka. Następnie droga prowadzi przez wyspę Hinnøya w archipelagu Vesterålen, największą wyspę wybrzeża kontynentalnej Norwegii. Zaczyna pojawiać się słońce i robi się coraz bardziej malowniczo. Tutaj przeczytacie więcej >>


RELACJA LIPCA / Namibia, szkoda, że Państwo tego nie widzą.
(…) Wokół tych wschodów i zachodów słońca na wydmach wszyscy tu przyjeżdżający są zdrowo zakręceni. Przed zamykaną na noc bramą do parku, rano, gdy jest jeszcze ciemno, ustawia się codziennie niemała kolejka samochodów, byle jak najszybciej wjechać i zdążyć na ten spektakl natury.
Na dodatek bramy są dwie, szkoda czasu na opisywanie całego czary-mary z ich odmykaniem. Krótko: chcecie wejść na wydmy i oglądać wschód? To musicie mieć nocleg w obrębie parku. Okazało się, że oprócz NWR, z którym nie mogliśmy się za nic skomunikować (bo jeszcze nie mieliśmy za sobą olśnienia, o którym wcześniej pisałem), jakimś cudem uchował się tam prywatny biznes: kemping Oshana.
Był droższy, niż NWR, za cztery osoby zapłaciliśmy ok. 400 PLN ale za to każde miejsce postojowe ma tam swoją indywidualną wiatę, ubikację, prysznic i aneks do zmywania. Dzięki temu też debiut na kempingu odbył się bez większych cierpień.
Noc była zimna. Dodatkowy śpiwór zabrany z domu okazał się błogosławieństwem. Zanim jednak przemarzłem i poszedłem się w nim rozgrzać, w asyście dwóch szakali (chyba małżeństwo) robiłem zdjęcia nieba. Aparat trochę poprawił rzeczywistość, ale mniej więcej właśnie tak tutaj prezentuje się Mleczna Droga. Tutaj przeczytacie więcej >>


RELACJA SIERPNIA / Czy była tu Umina? Live 2024
(…) Trasę lotnisko – Tipón – Pikillacta – Pisac – Cuzco wymyśliłem sobie, żeby dobrze wykorzystać pierwszy dzień i nie pakować się od samego rana w wąskie uliczki Cuzco. To był dobry wybór, bo przez większą część trasy, droga okazuje się całkiem luźna. Jedynie w niektórych miasteczkach, zwłaszcza w Pisac, trzeba się trochę przeciskać, ale w granicach rozsądku.
Obserwuję cały czas Marco, jak prowadzi auto i uczę się zachowań za kierownicą, by mieć jakieś przyuczenie do samodzielnej jazdy, która mnie czeka w Arequipie. Widzę, że trzeba być asertywnym (jadący z naprzeciwka to zrozumieją) i używać klaksonu, by zwrócić uwagę innego kierowcy lub pieszego. Odnoszę wrażenie, że jest to tutaj wyraz troski, a nie agresji, jak u nas. To są takie, za przeproszeniem, klaksonowe „pryknięcia”, a nie znane z naszych dróg przeciągłe ulewanie się frustracji.
Po dotarciu do Tipón, pierwsze kroki kieruję do budki strażnika, by nabyć Boleto Turistico, czyli rodzaj karnetu, który trzeba mieć, by wejść do większości atrakcji tego regionu. Jest co prawda sporo przed 8:00, ale pracownik jest już na miejscu. Z przedziurkowanym w odpowiednim miejscu biletem idziemy na teren tego niewielkiego (przynajmniej w części udostępnionej zwiedzającym) stanowiska archeologicznego.
Była to prawdopodobnie rezydencja inkaskich elit, w tym jednego z władców, który został zdetronizowany i osiadł właśnie tu. Starannie zaprojektowane i wykonane tarasy uprawne były nieustannie nawadnianie wodą pochodzącą z licznych, działających do dziś kanałów irygacyjnych. Bardzo przyjemne miejsce. Tutaj przeczytacie więcej >>


RELACJA WRZEŚNIA / Afganistan – on and off the beaten track
(…) Na każdą prowincję musimy mieć pozwolenia i nasz przewodnik będzie na bieżąco załatwiał. Dostajemy też lokalne ubrania, które okazują się całkiem ładne i wygodne. Robi się wieczór więc czas spędzamy na kolacji, herbacie i rozmowach.
Następnego dnia zaczynamy od wizyty po permit. Przy bramie jesteśmy dokładnie sprawdzani. Wystawienie papieru trwa 10 minut, podczas tego czasu oglądamy kilka rzeczy w tutejszym muzeum. Jeszcze zdjęcie grupy by mieć nasze twarze w razie problemów i możemy ruszać 🙂
Odwiedzamy grobowiec pierwszego władcy, który zjednoczył Pasztunów – Mirwais Nika shrine. Jest to piękny, zdobiony mozaikami na niebiesko.
(…) Talib nas pilnuje by nie robić zdjęcia na dół, bo tam jest baza Talibów. Sardar opowiada, że jak stał tu z amerykańskim podróżnikiem w 2019 roku to pod mury bazy podjechał samochód z samobójcą, który się wysadził i widzieli wybuch jak na dłoni. Tutaj przeczytacie więcej >>


RELACJA PAŹDZIERNIKA / Afrykański kwartet: Ashanti, VooDoo, tropikalne lasy i smog
(…) Dojeżdżamy o zachodzie słońca. Opcji noclegów w wiosce nie ma jakoś szczególnie dużo. Do wyboru mieliśmy:
– nocleg u sióstr zakonnych, daleko od centrum, bez śniadania, za to z bieżącą wodą,
– nocleg w hotelu w centrum, bez śniadania, ale za to bez bieżącej wody,
– lub nocleg w wiosce obok, bez bieżącej wody, ze śniadaniem.
Coś w stylu może być tanio/szybko/dobrze możesz wybrać 2 opcje. Wybieram w ciemno opcje w centrum. Hotel wygląda lepiej niż myślałam. Czekają na nas nawet 2 wiadra z wodą. Jest gitara.
(…) Dostajemy przydziałowe kalosze, ale jeszcze ich nie ubieramy. Mamy wyruszyć po śniadaniu, więc dziewczyna z biura prowadzi nas do knajpki na śniadanie. Zamawiamy omlety i kawę. Po śniadaniu wracamy do biura i czekamy na kierowcę. Niebawem się pojawia i jedziemy kilka kilometrów za wioskę, do początku szlaku. Ponownie mijamy plantacje kauczukowców.
Wysiadamy i dalej już z buta. Przewodniczka mówi, że trasa to około 10km. W tym miejscu jest również cały wykład co można, a czego nie można robić w lesie. Najwięcej ostrzeżeń jest na temat ludzkich wydzielin różanego rodzaju i patogenów, które mogą naczelnym zagrażać, czyli co w przypadku, gdy trzeba w lesie zrobić nr 1 i nr 2. Ważne było też, żeby przygotować ubrania w kolorach ziemi. Włączamy GPSa w zegarkach, żeby sobie potem podejrzeć ile rzeczywiście przeszliśmy i jak przebiegała trasa. W pierwszej kolejności idzie się przez las, który kiedyś był wycięty pod plantacje, ale się odrodził. Jest jakieś mądre określenie tego lasu, jednak nie przytoczę, bo gdzieś mi uciekło. Potem już wchodzimy w pierwotny las i rzeczywiście robi się bardziej dziko. Do tej pory główną przyczyną kaloszy były mrówki, teraz jednak pojawiają się strumienie do przejścia i dużo więcej błota. Idzie się przyjemnie. Pierwotny las zawsze powoduje u mnie takie wycieszenie, spokój i banana na twarzy. A jestem cholerykiem, więc doceniam ten nieczęsty stan. Tutaj przeczytacie więcej >>


RELACJA LISTOPADA / Kuba – co za piękna katastrofa
(…) Pierwsze wrażenia po wylądowaniu na Kubie są, prawdę mówiąc, lekko mieszane. Nocny kurs do centrum Hawany z jednej strony zachwyca karaibskimi widokami, a z drugiej pozostawia pewne uczucie niepokoju. Na ulicach z rzadka widać o tej porze jakiekolwiek samochody, a oświetlenie uliczne dozowane jest nadzwyczaj skromnie. Bliżej centrum nie robi się wcale lepiej, bo uliczki nawet pod samym kubańskim Kapitolem składają się głównie ze wspomnień o asfalcie oraz gór śmieci. Przy tym wszystkim życie towarzyskie kwitnie, a przynajmniej jakaś jego forma w postaci miejscowych siedzących na murku i wpatrujących się w przechodniów. Unikalny klimat, trochę jak połączenie Czarnobyla z reklamą powiatowego biura podróży.
(…) Na początku naszej podróży po Kubie podjęliśmy próbę skorzystania z miejscowego transportu zbiorowego. Na wyspie działa jeden przewoźnik autobusowy o nazwie Viazul, który łączy ze sobą większe lub bardziej turystyczne miejscowości. Logika samego transportu pozostaje przy tym – nieodmiennie – kubańska. Zgodnie z informacją zamieszczoną na bilecie, należy się pojawić na dworcu 1,5 godziny przed odjazdem celem bliżej nieokreślonej odprawy. Jeśli nie będziemy przestrzegali tej zasady, nasz bilet może zostać odsprzedany komuś innemu, chociaż już za niego zapłaciliśmy. Co prawda, pojawia się tylko pytanie komu, skoro nadal ceny przejazdów międzymiastowych przekraczają możliwości finansowe Kubańczyków, a turystów jest jak na lekarstwo. Przy okazji pierwszej podróży nie chcieliśmy zbytnio ryzykować, więc zamówiliśmy przejazd taksówką na 5 rano, czyli sam środek nocy według lokalnych standardów. Miasto o tej porze robi przygnębiające wrażenie, potęgowane dodatkowo przez strugi deszczu i zupełną ciemność. Na ulicach pełno było za to ludzi, którzy najwidoczniej właśnie noc upodobali sobie dla swojej zawodowej aktywności, jakakolwiek by ona nie była. Tym bardziej cieszyliśmy się, że powoli opuszczamy stolicę i ruszamy zobaczyć nieco odmienne krajobrazy Kuby.
Na dworcu cała poważnie nazwana odprawa potrwała niecałe pół minuty, po czym wskazano nam miejsce do oczekiwania na autobus. Super, sprawnie poszło, teraz zostaje nam tylko czekać 1,5 godziny na kubańskim dworcu. Mniej więcej 2 godziny później, kiedy słońce zaczęło na nowo ogrzewać ruiny Hawany, zaczęliśmy też nieśmiało dopytywać się pracowników dworca o dalsze losy naszej podróży. Ujawnił się w tym momencie ciekawy fenomen, który później jeszcze kilkukrotnie zaobserwowałem na Kubie. Mianowicie: kiedy Kubańczycy rozmawiają z turystami, zwłaszcza spoza krajów latynoamerykańskich, próbują mówić językiem zbliżonym do klasycznego hiszpańskiego. Natomiast kiedy miejscowi chcą przekazać Ci coś, co jedynie w drobnym stopniu ociera się o prawdę lub jest wyjątkowo dla nich niewygodne, to przechodzą na wypowiadany z prędkością światła kubański slang. W efekcie zrozumiałem, że autobus ma dzisiaj gorszy dzień, nie jeździ, ale może pojedzie, a tak w ogóle to siedź pan i czekaj. Kolejną godzinę grzecznie zastosowałem się do wydanych dyspozycji, ale narastające zniecierpliwienie ze strony mojej towarzyszki skłoniło mnie do nawiązania kolejnego kontaktu. Tym razem poszło dużo lepiej, przynajmniej w kwestiach językowych. Okazało się, że autobus faktycznie już jest na dworcu, cały i zdrowy, ale nie jedzie, bo po prostu nie ma paliwa. Zadowolony ze swoich zdolności lingwistycznych powróciłem do mojej partnerki, która z jakiegoś powodu nie podzielała mojego entuzjazmu. Na szczęście zaledwie kolejną godzinę później autobus ruszył i prawie bez dalszych opóźnień dowiózł nas do Viñales. Tutaj przeczytacie więcej >>


RELACJA GRUDNIA / UZBEKISTAN maj 2024
(…) Przed wyjazdem ostrzegano nas, że Uzbecy są nastawieni bardzo prorosyjsko. Nie mieliśmy okazji tego zweryfikować. Uzbecy są dość otwarci, uczynni, nie ma problemu z nawiązaniem kontaktów (jeśli zna się choć trochę rosyjski), uczynni. Kraj jest bezpieczny, choć jego sąsiedzi często zaliczani są do państw większego ryzyka (Afganistan, Tadżykistan). Nie ma szczególnych problemów z przestępczością. Mieliśmy dwie przygodnych z przeciwnych biegunów. Pierwsza – zostawiłem w ogródku restauracji aparat fotograficznych Canon z teleobiektywem (zwykle noszę go w plecaku, tym razem zrobiłem zdjęcie i odstawiłem na sąsiednie krzesło). Wróciłem tam po może dwóch godzinach. Kelner – młody chłopak – przyniósł z zaplecza mój aparat. Stanowczo odmówił przyjęcia finansowej nagrody. Z przeciwnego bieguna – jeden jedyny raz próbowano nas naciąć w restauracji (w Chiwie). W karty z cenami przy każdej pozycji zamówiliśmy kawy i ciastka. Przy płaceniu rachunek opiewał na ponad dwukrotnie większą kwotę. Protestowaliśmy, a właścicielka przyniosła kartę, w której były zupełnie inne ceny. Agnieszka – jak to ona – sięgnęła za bar po stertę leżących tam kart i wyciągnęła ze spodu kartę, a w niej były „nasze” ceny. Właścicielka zmyła się, a kelnerka zainkasowała właściwy rachunek. Taka przygoda…
Uzbekistan to kraj muzułmański jednak bez takiej religijnej radykalności. Na ulicach wśród mieszkańców jest pełen wachlarz ubiorów, choć kobiety, zwłaszcza starsze, w zdecydowanej większości zakrywają włosy chustami.
Młodsze są bardziej liberalne (te „kolorowe szlafroczki” to bardzo popularny element miejscowej mody)… Tutaj przeczytacie więcej >>


Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?