Spitsbergen, Grenlandia czy Himalaje, a może nieodkryta Afryka lub spotkanie z Saharą? Wybierz podróżniczą relację roku 2023!
Relacje z podróży kopalnią wiedzy o świecie
Relacje z podróży, które możecie naleźć na forum Fly4free.pl to niezwykle pasjonująca lektura, która jest przepełniona barwnymi fotografiami oraz ogromną widzą. Inspirują i pokazują, że świat można zdobywać i odkrywać na wiele sposobów. W życie forumowej społeczności na dobre wpisały się comiesięczne plebiscyty na najlepszą z nich. To Wy – czytelnicy – wybieracie najlepszych autorów i motywujecie ich do kolejnych nieszablonowych podróży.
Jeśli nie mieliście okazji przeczytać rewelacyjnych relacji, które zwyciężyły w poszczególnych miesiącach 2023 roku, najwyższa pora nadrobić zaległości. Zapewniamy, warto to zrobić!
Wybierz najlepszą relację 2023 roku
Kulminacją plebiscytów jest coroczny finał w postaci plebiscytu na relację roku, do udziału w którym gorąco was zachęcamy. Głosujcie i decydujcie, która z poszczególnych miesięcznych relacji podróżniczych zostanie nagrodzona tytułem „Relacji roku 2023” i której autor otrzyma nagrodę!
Kliknij tutaj i zagłosuj na najlepszą Twoim zdaniem Relację Roku 2023 >>
W tym roku, z uwagi na dwukrotne zajęcie pierwszego miejsca przez dwie prace, ale jednocześnie brak konkursu grudniowego – mamy 13 kandydatur na relację roku – nie zapomnijcie zagłosować na Waszego faworyta. Pomóżcie zdobyć autorowi wyjątkową nagrodę!
Wydawca Fly4free.pl ufundował nagrody gotówkowe. Po 2 000 PLN otrzymają Laureat I miejsca oraz wskazana przez niego osoba towarzysząca!
No to hyc, na ten "Szpic" (Spitsbergen) / relacja stycznia
(…) – Czy znasz główną zasadę strzelectwa? – usłyszałem od ekspedientki, wręczającej mi do ręki Mausera, pozostawionego przez uzbrojoną niemiecką „wycieczkę”, która przyjechała tu w latach 40.
Jako, że z bronią nie ma żartów, padło pewne „no gun, no fun” „safety first” (najważniejsze bezpieczeństwo) synchronizowane z kiwającą głową z góry na dół. Po krótkim kursie, i teście obsługi broni, wróciliśmy do hotelu. W jego depozycie pozostawiliśmy w Mausera, na numerek, jak kurtkę w szatni. Nic niezwykłego na tej szerokości geograficznej.
Co jeśli nie udałoby się wypożyczyć karabinu? Wtedy można zapisać się na wycieczkę zorganizowaną przez tutejsze biuro podróży albo…podpiąć pod inną ekipę (wcześniej pytając w hostelu, ew. stojąc przy znaku końca bezpiecznej strefy, czego byliśmy świadkami).
Na trekking ruszyliśmy następnego dnia, tuż po śniadaniu. Naszym celem był lodowiec Longyearbreen.
No to hyc, na ten „Szpic” (Spitsbergen) – przeczytaj relację stycznia 2023 roku >>
Od Dakaru do Conakry – trip zachodnioafrykański / relacja lutego
(…) Wybrałem 3 chłopaków z jak mi się wydawało najnowszymi motorami i mogliśmy się udać w drogę do Boke. Zanim to jednak nastąpiło pojechaliśmy wymienić euro, potem pojechaliśmy kupić wodę, potem pojechaliśmy do ich miejscówy, gdzie przebrali się w ciuchy do jazdy i przyczepili nasze plecaki, potem wróciliśmy na dworzec na ostatni przegląd motorów i dotankowanie ich. W końcu mogliśmy ruszyć. Grzecznie poprosiłem ich (po francusku he he), żebyśmy trzymali się razem i żeby nie zasuwali, bo żona będzie się bała. O dziwo posłuchali mnie.
Właśnie w tym momencie rozpoczęły się najlepsze 3-4h naszej afrykańskiej drogi. Jechaliśmy wąskimi ścieżkami przez dżunglę, przez mostki, przez malutki wioski. Posterunki graniczne znajdowały się w jakichś szałasach. Na pierwszym posterunku celnik poprosił o pieniądze, ale udałem głupa i odpuścił.
Kilometry pokonywaliśmy po czerwonej ziemi, palmy czasem zasłaniały nam słońce. W pewnym momencie musieliśmy przekroczyć rzekę. Mała piroga zmieścił dwa motory i 4 osoby. Trochę się czułem jak Kate Winslet w Titanicu na tych drzwiach. Czysta przyjemność.
Jechaliśmy i jechaliśmy, a przerwy wyznaczały nam kolejne posterunki policji. Pod sam koniec nie czułem już nóg, ale finalnie nie było tak źle. Nawet moja żona wycofała wszystkie złe słowa i powiedziała, że było mega.
Od Dakaru do Conakry – trip zachodnioafrykański – przeczytaj relację lutego 2023 roku >>
Sto dni w drodze / relacja marca
(…) Następny dzień chcemy znowu zaryzykować w Torres del Paine, tym razem od drugiej strony. Jedziemy więc od dołu (skręcamy w mniejszą drogę tuż za lotniskiem Puerto Natales), i jest to zdecydowanie właściwy kierunek – szczyty widać cały czas, każdy mirador wypada super, każde jezioro ma inny kolor. Jest naprawdę ekstra (jak na warunki z poprzedniego dnia). Za bramą wjazdową do parku skręcamy w lewo na Lago Grey – rozważamy wykupienie (absurdalnie drogiej) wycieczki katamaranem pod czoło lodowca Grey. Po dojechaniu na miejsce ostatecznie wycieczki nie kupujemy – można to zrobić tylko online albo w hotelu, a my zaparkowaliśmy 1km dalej i to przeważyło, że jednak nie wydamy tego 1600zł na bilety za lodowiec (tak naprawdę to nie chcieliśmy tyle kasy topić na tę atrakcję więc ostatecznie dobrze się stało). Zamiast tego – spacer plażą nad Lago Grey do miradora. Wieje strasznie. Katamaran stoi i nigdzie nie popłynie.
Spacer na mirador, z którego można oglądać lodowiec i błękitny góry lodowe to 1,5 km po kamienistej plaży (i na końcu trochę po górce przez krzaki). Część trasy 'po plaży’ jest straszna (w stronę 'do’) – wieje tak, że trudno się idzie, zimno, chmury, widoki ładne, ale jakoś tak strasznie (i ta myśl, że trzeba będzie wrócić). Sam mirador fajny, góry lodowe robią wrażenie, ale brakuje porządnego obiektywu (mamy 28-200) żeby zrobić takie fajowe pocztówkowe kadry. Pada hasło do powrotu i to jest najgorsze 1000m do przejścia jakie pamiętam w ostatnich latach (już godzinny spacer po dżungli w górach obok Pereiry w rzęsistym deszczu nie był tak zły) – wieje tak, że młodsze córki trzymam mocno za rękę a mimo to je podrywa czasem nad ziemię. Kawałek dalej idzie starsza pani, którą wiatr porywa, przewraca i toczy po ziemi. Dalej widzę kogoś kto goni z wiatrem jakąś rzecz, którą mu wiatr porwał. Co gorsza, z każdą chwilą wiatr się nasila – coś siecze w twarz, i w sumie nie wiem czy to drobne kamyczki czy woda. Trasa – straszna (ale przy dobrej pogodnie na pewno piękna).
Na pocieszenie – widoczki super, bo wiatr rozwiewa chmury i można oglądać góry. Jedziemy jeszcze na kilka innych miradorów, i na każdym jest super – mimo, że wiatr wieje, to widzimy wiele niezapomnianych, bajecznych widoków górskich. Warto było, mimo tego, że momentami było strasznie. Trochę żal, że nie podeszliśmy pod Base Torres (od drugiej strony), ale nie było pogody ani czasu. Może jeszcze spróbujemy w inny dzień, a jak nie, to będzie po co wracać.
Sto dni w drodze – przeczytaj relację marca 2023 roku >>
Poza koło podbiegunowe / relacja kwietnia
(…) Przed chwilą było cieplutko a nagle zerwał się wiatr. Pojawił się tak zwany „katabatic wind” wiejący od lodowca, nikt go nie przewidział w prognozie. Ubrałem się na cebulkę w większość ciepłych rzeczy i na początku żałowałem aż tak grubego ubrania. Ale teraz zapinam się pod szyję, w pół godziny zerwał się wiatr i zrobiło się mega zimno! Oto nauczka na Antarktydzie – zmienność pogody jest błyskawiczna (zwykle na gorszą!).
Ruszamy w kierunku statku zodiakiem ale zaraz dostajemy wiadomość, że wiatr się bardzo wzmógł i fale są za wysokie aby Hondius przyjął nas z powrotem. Krążymy po lagunie lodowcowej zodiakiem prawie godzinę w coraz większym wietrze i falach, słońce chowa się za chmurami i robi się przeraźliwie lodowato.
Załoga zodiaków rozmawia z Hondiusem analizując sytuację i po godzinie pływania decydują się nas zaokrętować pomimo wysokiej fali. Prujemy przez zatokę do statku skacząc dosłownie po wielkich falach. Woda leje się na nas strumieniami. Dwa razy podchodzimy pod statek nie mogąc dobić, takie wielkie są fale. W końcu sukces. Nie mam na sobie ani jednego suchego miejsca, mega sobie gratuluję, że nie uległem złudzeniu słonecznego poranka i ubrałem się na cebulkę.
Uff w końcu na statku. Na zewnątrz szaleje wiatr i fale, nagle przez okno widzę wielką górę lodową napierającą na Hondiusa i bach! Uderzyła głucho o burtę. Zdążyłem chwycić telefon i zrobić fotkę przez bulaj chwilę po uderzeniu, trochę lodu nam zostało za oknem! Hondius na szczęście jest lepiej zbudowany niż Titanic.
Poza koło podbiegunowe – przeczytaj relację kwietnia 2023 roku >>
Grenlandia wczesną wiosną / relacja maja
(…) Każdy ubrany w najgrubsze ubrania, czapki i rękawiczki. Płynęliśmy najpierw wzdłuż wybrzeża, gdzie wśród skał widać kolorowe domki Ilulisat. Potem było wejście do Icefjordu i kry lodowe były coraz większe. Największą górę lodową opłynęliśmy dookoła, zatrzymując się przy ciekawszych formacjach lodu. Te przybierały różne kształty. Najpiękniejsze kolory były jednak pod wodą. Większość gór lodowych jest ukryta właśnie pod wodą, na powierzchni jest tylko czubek.
Kiedy dopływaliśmy do części lodowca, który oderwał się od czoła z głębi fiordu, wyszło zza chmur słońce. Zrobiło się ciepłej, weselej i tak pięknie. Jednak światło, słońce dają wiele.
Biel stała się jeszcze bielsza, bez okularów przeciwsłonecznych nie szło patrzeć na otoczenie. Swój pokaz miały niebieskości prześwitujące w pęknięciach i cieńszych ściankach gór lodowych. Czasami Karl podpływał blisko do interesującej kry i wyłączał silnik. Słychać było chrzęst lodu, nawoływywania mew i chlupot wody… i głosy moich chłopaków, których piękne okoliczności przyrody wzięły na dyskusje egzystencjalno- emocjonalne.
Każdy z nas zrobił z tysiąc zdjęć pięknych kawałków natury, własnego selfie z pięknym tłem. Kiedy przebijaliśmy się motorówką przez większe skupisko kreszu lodowego, głuchy dźwięk kojarzył mi się z filmem Titanic. Karl poczęstował nas gorącą herbatą i kawą, mimo słońca było lodowato zimno od wody. Takie chwile, kiedy oczy i dusza się radują, bo mają wkoło siebie tyle cudownego, to jedne z najpiękniejszych w życiu.
Grenlandia wczesną wiosną – przeczytaj relację maja 2023 roku >>
Na dachu Afryki / relacja maja
(…) Idzie z nami 13 tragarzy, kucharz (właściwy) i dwóch przewodników (zgodnie z przepisami Parku, jeden przewodnik na 2 wspinaczy). Nasze duże bagaże (limit 15kg w miękkiej torbie lub plecaku) niosą porterzy, my tylko lekkie plecaczki z wodą i ciepłymi ciuchami. Zalecają min. 3 litry wody na dzień.
Pierwszy obóz znajduje się na wysokości 2835m n.p.m. więc mamy do przejścia ponad 1000m różnicy w wysokości. Ten dzień to jest jednak lekki rozgrzewkowy spacer przez las deszczowy. Droga zabiera nam prawie 5 godzin i nie ma trudnych odcinków.
Humory i kondycja dopisują nawet pomimo gorszej pogody. Wyszliśmy już z lasu deszczowego i idziemy po kamieniach wzdłuż krzaczorów. W sumie do dobrze, że jest tak mglisto, bo nie widać jak bardzo wysoko musimy się dziś wspiąć, nie ma nawet kilku metrów płaskiej ścieżki – całe 4 godziny ostro pod górę. Sporo wody na ścieżce więc nieprzemakalne buty to podstawa.
W nocy kilka razy wstaję za potrzebą, tak reaguje organizm. Rano otwieram oczy i ….. ciemno. Ki diabeł wyłączył słońce?? Okazuje się, ze nieźle zapuchły mi oczy, muszę zrobić parę kroków, złapać trochę powietrza aby zacząć funkcjonować. Wszyscy tak wyglądamy. Kolega się śmieje, że gdybyśmy teraz przenieśli się do Mongolii to nie odróżnialibyśmy się od miejscowych a inni turyści dziwili by się, że tak dobrze po polsku mówimy (bez urazy dla Mongołów) za to znikły chmury i znowu wspaniale widać szczyt Kilimandżaro.
Na dachu Afryki – przeczytaj relację maja 2023 roku >>
Hiking na Grenlandii, z grupą warszawską / relacja czerwca
(…) Jest może 1-2 stopni na plusie, wieje mocny wiatr, a dookoła jest biało. Balans bieli w aparacie trochę wariuje, światło sugeruje, że jest dość niebiesko. Może i było…
Przewodnik na lodowcu jest niezbędny. Pomimo wszechobecnej białości, jest naprawdę dużo ciekawych formacji lodowo-śnieżnych do zobaczenia. Przed nami są też wielkie kotliny przykryte śniegiem, bardzo niebezpieczne. Jak okiem sięgnąć są jakby górskie krajobrazy. Ponoć jest to tylko kilkadziesiąt kilometrów, bo dalej już płasko aż do wschodniego wybrzeża.
Idzie nam się zupełnie dobrze, nikt nie odstaje, oprócz wtedy gdy robimy zdjęcia. A czasami ostro i stromo podchodzimy pod góry. Chodzenie w rakach jest po prostu genialne.
Hiking na Grenlandii, z grupą warszawską – przeczytaj relację czerwca 2023 roku >>
Pośród Świętych – tydzień na Wyspie Świętej Heleny / relacja lipca
(…) Mnie się marzył trek na najwyższy szczyt na wyspie, czyli na Diana’s Peak, wysokość 818 metrów n.p.m. Nie mam pojęcia kim była owa Diana po której ta górka została nazwana, ale na pewno nie była to Princess Diana. “Szczyt” nosił ta nazwę już w XVII wieku. Tubylcy nazywają to “góra”, ja mam większe pagórki w domu za oknem, wiec tego tam, nie dyskutowałam. Są bardzo dumni z ichniej góry, która jest wygasłym wulkanem, i w zasadzie ma trzy szczyty, niższe o jakieś 3 i 4 metry. W 1996 roku zrobili tam park narodowy, nazywa się Diana’s Peak National Park. Ale oficjalne logo mówi, ze to “The Peaks National Park”. Fajnie. Niech se to nazywają jak chcą. Byle by tylko udało mi się tam wleźć.
Pani z DHLu ostrzegała mnie, ze na Diana’s Peak nie wchodzi się dla widoków, ale dla samej satysfakcji. Bo ponoć drzewa i bujna roślinność owe widoki zasłaniają. Dla widoków polecała trek na Stodole (czyli Barn). Jak powiedziałam mojemu handlerowi, ze chciałabym pójść na Barn, to dziwnie się na mnie spojrzał i długo się zastanawiał. W końcu powiedział, ze najpierw zrobimy Diana’s Peak, potem Lot’s Wife’s Ponds, i jeśli dam rade dojść do Stawów Zony Lota (nie wiem której, bo chyba miał ich dwie, co nie?) to następnego dnia pójdziemy na Stodole. Później w hotelu sprawdziłam ten Barn i to jest ponoć najtrudniejszy ze wszystkich trekow na wyspie. Zona Lota jest druga co do trudności. No ale przecież! Mieszkam w górach! Oczywiście, ze dam rade!
Pośród Świętych – tydzień na Wyspie Świętej Heleny – przeczytaj relację lipca 2023 roku >>
Reunion i Mauritius w jednej podróży – 2 wyspy, 2 światy / relacja sierpnia
(…) Z wybrzeża z miejscowości La Saline les Bains startujemy skoro świt krótko przed godziną 7:00 (i do tego trzeba się przyzwyczaić na Reunion ze względu na wspomniane wcześniej warunki pogodowe panujące na wyspie). Najpierw droga prowadzi autostradą N1 wzdłuż wybrzeża, później N3 do miejscowości Le Tampon, by w miejscowości Bourg Murat skręcić na lokalną drogę RF5. Po drodze mijamy tropikalne lasy, by wraz ze wzrostem wysokości pojawiała się głównie niższa roślinność – nadal jest bardzo zielono. Po kilku kilometrach obowiązkowy postój na punkcie widokowym Belvedere du Nez de Boeuf z przepięknym widokiem na strome zbocza starszej części wulkanu.
Od tego miejsca, nadal asaltowa droga wije się coraz wyżej, po drodze krajobraz zaczyna się zmieniać na coraz bardziej księżycowy. Wzdłuż drogi znajduje się wiele parkingów z licznymi punktami widokowymi. Po kilku kolejnych kilometrach dojeżdżamy do granic okręgów Saint-Pierre i Saint-Benoit – w tym miejscu zaczyna się droga szutrowa i kilkoma serpentynami zjeżdżamy z wysokości ponad 2450 m n.p.m. około dwustu metrów w dół. Od tego momentu jedziemy po płaskim wśród wulkanicznego krajobrazu po prostej drodze do parkingu du Pas de Bellecombe. Na parkingu (położonym na wysokości 2354 m n.p.m.) jest darmowa toaleta oraz niewielka restauracja. Po przejechaniu szutrową drogą samochód jest cały pokryty pyłem wulkanicznym – i tu uwaga jeśli wypożyczacie samochód – nie próbujcie tego wycierać, pył jest bardzo „ostry” i może rysować karoserię. Najlepszą rzeczą jaka może Was czekać w drodze powrotnej to spotkanie ulewnego deszczu (o co nietrudno na tej wysokości wczesnym popołudniem, w rejonie wulkanu w porze wilgotnej pada praktycznie codziennie) lub skorzystanie z samoobsługowej myjni samochodowej za 3-4 EUR bliżej wybrzeża. Nie radzę jechać zbyt szybko z otwartymi szybami, gdyż wówczas całe wnętrze samochodu jest pokryte pomarańczowo-brązowym pyłem.
Dopiero z parkingu widać w pełnej okazałości stożek wulkanu Piton de la Fournaise. Tutaj „must see” jest zejście około 200 metrów w dół do „malutkiego brata bliźniaka” dużego wulkanu – formacji Formica Leo, gdzie można podziwiać typowy stożek wulkaniczny z kilkukolorową ziemią. Ścieżka prowadzi wzdłuż klifu, w głównej mierze po schodach – do tego miejsca z parkingu jest około 45 minut pieszej wędrówki (powrót jest nieco bardziej wymagający, biorąc pod uwagę pełne słońce, wysoką wilgotność i temperaturę około 25 stopni Celcjusza).
Reunion i Mauritius w jednej podróży – 2 wyspy 2 światy – przeczytaj relację sierpnia 2023 roku >>
Panowie, to co? Wskakujemy? Przejazd mauretańskim pociągiem / relacja września
(…) Jest 11 rano, a życie na ulicy, jakby go wogóle nie było, jak się przypomina, że wieczorem większość lokali było otwartych. Stajemy się ciekawostką na tubylców. Nie dziwota, kiedy kraj odwiedza zaledwie parę tysięcy ludzi rocznie, a większość to jedynie tranzytowo do Senegalu.
Wreszcie dzień który czekałem od początku wyjazdu. Wyjazd na północ w celu zobaczenia/spotkania się z Saharą!
Rozpoczęcie podróży miało być miasto Akdżawadżat, lub znane bardziej po francusku: Akjoujt. Ale jak to w Mauretanii, znalezienie z skąd odjeżdża autobus (bo na internetach twierdzą że istnieje) z Nawakszutu, to nawet najstarszy Tuaregowie nie znają. I tu, jako Deus ex machina, wpada Sid’ahmed, informująć nas ze jego kierowca, i tak będzie jechać z Nawakszutu do Akjout i jakbyśmy chcieli, to możemy z nim jechać i zacząć wycieczkę wcześniej. Trochę taki mauretański blablacar, ale godzimy się z tym, bo nam daje mozliwość zaliczenia kolejnej atrakcji Nawakszutu, słynny targ rybny, położony nad atlantykiem.
Jak to w afryce. Królują kolory i prostota. Do tego ciekawość ludzi, którzy nie mają okazje spotkać się z “białymi” a tym bardziej 4rce ludzi, którzy nie są z korpusu ONZu lub ambasady, lecz tylko turystami. Niektórzy się pozują (za friko lub za drobniaki), dzieciaki mają frajdę a kobiety niektóre się chowają i wyganiają a niektóre się pozują.
Panowie, to co? Wskakujemy? Przejazd mauretańskim pociągiem – przeczytaj relację września 2023 roku >>
Emeryci w podróży – Algarve 2023 / relacja października
(…) Rejs zamówiliśmy w naszym hotelu za 35 Euro za osobę, katamaranem. Odpuściliśmy speedbota na prośbę (raczej groźbę użycia przemocy wobec mnie) mojej żony. Wypłynięcie o 9.00. Kolejny rejs miał być o 13.00 i ze względu na prognozowaną pogodę (bezchmurnie) i temperaturę (30 stopni) zdecydowaliśmy się na godziny ranne. Miało to plusy i minusy. Bezwietrznie, bez upału, ale zdjęcia często robione w zacienione miejsca i efekt wow przeszedł koło nosa. Katamaran bardzo wygodny i bezpieczny. Rejs trwał 3 godziny i wróciliśmy z niego zachwyceni.
Mniejszymi łódkami mogli wpływać do większej ilości jaskiń, ale w gruncie rzeczy one (jaskinie) są bardzo podobne, a widoki wspaniałego wybrzeża – bezcenne.Pływaliśmy z uśmiechem na buzi, a właściwie z otwartą buzią z podziwu piękna natury.
30-40 minut pieszo od centrum Lagos znajduje się Przylądek Miłosierdzia – Ponta da Piedade. Cypel jest dobrze przygotowany do zwiedzania. Gospodarze zbudowali drewniane pomosty i punkty widokowe. Jest gdzie usiąść i schować się przed słońcem. Sam przylądek jest bardzo przyjemny. Można podziwiać piękne formacje skalne, klify, ukryte plaże i wspaniały ocean. Pogoda nam dopisała. W związku z tym, ze na ten spacer wybraliśmy się w niedzielę przed południem towarzyszyła nam spora grupa zwiedzających.
Emeryci w podróży – Algarve 2023 – przeczytaj relację października 2023 roku >>
Himalaje – szlakiem Annapurna Circuit [live] / relacja października
(…) W końcu czuję, że żyję! Trasa z Bahundanda do Bargarchhap była naprawdę przepiękna, przynajmniej na odcinkach, które nie prowadziły główną drogą.
Tutaj dochodzimy do głównego problemu tego szlaku. Wybudowano lepszą drogę i wieloma odcinkami idzie się właśnie taką drogą miejscami betonową, miejscami szutrową, którą przejeżdżają jeepy i motocykle wznosząc tumany kurzu. Muszę przyznać, że ten fakt naprawdę odbiera wiele z uroku szlaku i nie pozwala cieszyć się pięknem (często trzeba po prostu skupić się na ominięciu jeepów, żeby nie zostać potrąconym).
Drugim problemem wspomnianej drogi jest niemal całkowite odcięcie pierwszych 30 km szlaku od turystów. Pierwszego dnia na szlaku spotkałem aż 1 osobę!!! Wszyscy po prostu wsiadają w jeepa i jadą od razu dalej. Po tych 30 km ruch jest już zdecydowanie większy.
Doszedłem na górę po 4:30h. Przy końcówce mając lekkie zawroty głowy od niskiej ilości tlenu. Widoki cudne.
Himalaje – szlakiem Annapurna Circuit [live] – przeczytaj relację listopada 2023 roku >>
Tydzień afrykańskiej przygody – Benin i Togo / relacja października
(…) Nad samym oceanem znajduje się Brama Bez Powrotu. Po jej przejściu nie było już powrotu. Kiedyś była oczywiście drewniana, dopiero niedawno zmienili na murowaną. Dalej coś remontują i było ogrodzone. Dla mnie ta opowieść to był kompletny szok. Co innego słyszeć, a co innego widzieć gdzie to się wszystko odbywało.
Ganvie zostało założone na jeziorze Nokoue w 1717 roku w celu ucieczki przed niewolnictwem. Ludzie po prostu chcieli żyć spokojnie, z dala od wszystkich problemów świata. Jezioro ma głębokość ok. 2m (waha się zależnie od pory roku) i mieszka tam obecnie aż 14 tysięcy mieszkańców! Jest tam pełna infrastruktura – szkoła, kościół, meczet, targ, restauracje, sklepy, a nawet hotelik. Mieszkańcy do transportu używają tylko canoe. Płynie się około 30 minut łodzią motorową, więc przy ręcznym wiosłowaniu to jest kawał drogi od brzegu…
Tydzień afrykańskiej przygody – Benin i Togo – przeczytaj relację listopada 2023 roku >>
Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?