Przyleciałam do Chin na 16 godzin. Jak zorganizować zwiedzanie w wersji instant?
Loty Air China z wielogodzinną przesiadką w Pekinie to coraz popularniejsze połączenie pomiędzy Polską a różnymi krajami Azji. Sprawdziliśmy, czy gra jest warta świeczki, co można w tym czasie zwiedzić, ile to kosztuje i jak zorganizować ekspresowe zwiedzanie, by przetrwać i nie zwariować.
Wpatruję się w wysmarowane złocisto-brązową glazurą kaczki jak zaczarowana. Perfekcyjnie opieczone mięso sprawia, że moje ślinianki pracują na najwyższych obrotach. Zjem, choć przed chwilą raczyłam się lodami w kształcie króliczków, przedziwną seropizzą z nadzieniem o smaku duriana i obficie obsypanymi cukrem pączkowymi warkoczami od przypadkowej pani sprzedającej je na niewielkim stołeczku. Nie mogę uwierzyć, że mimo dramatycznego zmęczenia, znów jestem w Pekinie, a żołądek spragniony wrażeń wziął górę nad rozsądkiem, który podpowiadał, by tym razem skorzystać z darmowego hotelu. No ale serowe lody-króliczki nie zjedzą się same, prawda?
Pisałam już kiedyś na łamach Fly4free.pl, że długie przesiadki to mój podróżniczy fetysz. Jeśli jest okazja rozdzielić sobie długodystansową podróż krótkim wypadem na miasto „przy okazji”, to chętnie z tego korzystam. Szukając lotów do Wietnamu wpadła mi w ręce promocja na połączenie Air China. A ponieważ oznaczało to kilkanaście godzin w Pekinie w ciągu dnia, możliwość przetestowania tranzytowej wizy do Chin i „odhaczenie” przynajmniej Chińskiego Muru – opcja wydawała się być genialnym pomysłem.
Ostatecznie umiarkowanie rozsądny wybór (mówiąc dyplomatycznie), skwitowany stwierdzeniem „no ileż razy można się przesiadać w Dubaju?”, zadziwił wiele osób. Mnie samą chyba też. Na szczęście nie było już odwrotu.
Pozostało zaplanować dwie długie przesiadki w Chinach, każda po 16 godzin. I spróbować przy tym nie zwariować i nie zbankrutować.
Wjazd i wiza tranzytowa
Do Pekinu przylatujemy o 4:30 rano i ruszamy załatwić formalności. Polakom podróżującym przez Chiny przysługuje darmowa wiza tranzytowa. Jej zdobycie jest proste, ale kompletnie nieintuicyjne, bo drogowskazy, które widzicie po wejściu na lotnisku, urywają się w najmniej odpowiednim momencie, czyli przed stanowiskiem odprawy paszportowej. Niemal co drugi pasażer staje więc w długiej kolejce, by dopiero przy okienku dowiedzieć się, że to owszem jest odprawa, ale dla tych osób, które już mają wizę. Wielkie napisy „aplikacja o wizę tranzytową przy stanowisku” nad niewłaściwymi bramkami też nie pomagają się odnaleźć.
Trzeba więc zignorować maszyny do skanowania odcisków palców, minąć największą kolejkę do odprawy paszportowej, przejść pod prąd koło dwóch stanowisk urzędniczych i już! Banał, prawda? Mówiąc jednak prościej: jeśli stoicie w kolejce, w której ludzie wypełniają żółte karteczki, stoicie źle. Musicie znaleźć stanowisko z niebieskimi drukami i wtedy macie pewność, że jesteście we właściwym miejscu. Pozostaje jeszcze wypełnić formularze, odczekać swoje w kolejce, nie zaniepokoić urzędnika i wiza ląduje w paszporcie. Teraz jeszcze powrót do pierwszej kolejki, która w tym czasie zdążyła się przynajmniej znacząco skrócić i BENG! 2 godziny później witajcie w Chinach.
Przytakiwanie obsługi w odpowiedzi na wszelkie pytania traktujcie z przymrużeniem oka. Kilkukrotnie upewnialiśmy się, czy stoimy we właściwej kolejce i zapewniał nas o tym każdy z pięciu pracowników zatrudnionych do pomocy pasażerom.
W drodze powrotnej znów przechodziliśmy przez tę samą procedurę i chociaż wiedzieliśmy już krok po kroku, co i gdzie trzeba zrobić i tak zajęło nam to 1,5 godziny. Weźcie to pod uwagę planując trasę zwiedzania.
Wielki Murze, nadchodzę niewielka ja!
Najważniejszym założeniem przesiadki było zobaczenie Wielkiego Muru. Dwa najpopularniejsze fragmenty to Badaling – z łatwym dojazdem, ale też największymi tłumami lub Mutianyu – 2-kilometrowy, odrestaurowany odcinek, który odwiedza mniej osób, co nie oznacza, że mało.
Wybraliśmy Mutianyu, co okazało się być strzałem w dziesiątkę. Dotarliśmy na miejsce ok. 8 rano, więc jeszcze przed wycieczkami zorganizowanymi, razem z nielicznymi obcokrajowcami. Już 2-3 godziny później, pod murem tłum kłębił się nie mniejszy niż na Krupówkach w majówkę.
Dojazd do Wielkiego Muru może być mniej lub bardziej skomplikowany – a jednocześnie droższy albo tańszy. To, który wybierzecie powinien zależeć nie tylko od waszego portfela, ale także od umiejętności odnajdowania się w obcym kraju na już. Wszak nie bardzo jest czas na pomyłki, skoro wieczorem odlatuje samolot.
Podobnie zresztą wygląda kwestia samego wstępu na jeden z cudów świata. Bowiem opcji do wyboru jest kilka.
Wersja dla wygodnych:
Najłatwiej i najprościej w trakcie takiej przesiadki skorzystać z usług prywatnego kierowcy. Będzie czekał na was na lotnisku, zawiezie prosto do wybranych atrakcji, opowie co nieco i niemal za rączkę zaprowadzi do kas, kolejek i innych potrzebnych miejsc.
Nie jest to jednak najtańsza opcja. Ceny za cały dzień pracy kierowcy (8-10 godzin) oficjalnie wahają się w okolicach 900 CNY. Na szczęście to Chiny i oczywiście możecie się targować, nawet w mailach. Ostatecznie udało mi się zejść do 600 CNY, ale w Internecie krążą historie osób, które podobno schodzą nawet do 450 CNY. Mi nie było dane.
Biorąc pod uwagę, że kwota była do podziału między trzy osoby, uznaliśmy, że czas i wygoda są tym razem ważniejsze niż pieniądze. I nie zmieniłabym tej decyzji, bo różnica czasu dawała w kość. Wszak w Polsce właśnie nastała noc, a my dopiero zaczynaliśmy zwiedzanie.
Szukacie towarzystwa do podziału kosztów? Zajrzyjcie na forum Fly4free, gdzie forumowicze umawiają się na wspólne zwiedzanie Pekinu w trakcie przesiadki.
Bilet wstępu na mur kosztuje 45 CNY. Do tego dochodzi shuttle bus – 15 CNY i wygodna wersja transportu na górę. Możecie zdecydować się na kolejkę linową z zamkniętymi wagonikami (wjazd i zjazd) lub połączenie wyciągu krzesełkowego (wjazd) i zjeżdżalni (zjazd). Każda z tych opcji kosztuje 120 CNY za bilet góra-dół. W sumie musicie więc przygotować 180 CNY, jeśli nie chcecie nadwyrężać mięśni i czasu.
Wersja dla oszczędnych:
Jeśli jedziecie w pojedynkę lub po prostu – nie chcecie iść na łatwiznę, do Mutianyu możecie dojechać transportem publicznym. Najpierw Airport Express do stacji do Dongzhimen Station (25 CNY i ok. 40 minut), później przesiadka na autobus 916 (12 CNY i ok. godziny) i dojazd do przystanku Beidajie. Ostatni fragment trasy przejeżdżacie w autobusie H23 (3 CNY i ok. 50 minut).
Można też zaoszczędzić na biletach na samą atrakcję. Jeśli chcecie zredukować koszty, to zamiast wjeżdżać kolejką/wyciągiem i shuttle busem, wystarczy zdecydować się na przechadzkę. Wtedy płacimy jedynie za bilet wstępu – 45 CNY.
Warto też wiedzieć, że przy tym odcinku nie brakuje licznych restauracji i knajpek (jest nawet Burger King), a także sklepików z pamiątkami, w których kupicie absolutnie wszystko – od koszulek, przez pocztówki, figurki, maskotki, po flagi i wiatraczki. Jednym zdaniem – szmerc, mydło i powidło. Oczywiście wszędzie można się targować i ostateczny koszt pamiątek zależy tylko i wyłącznie od waszych zdolności. Co ciekawe, wbrew temu, co podpowiada instynkt, tu ceny były o wiele niższe niż w Pekinie.
Ponieważ wynajęliśmy kierowcę na cały dzień, po zwiedzaniu Wielkiego Muru mogliśmy pojechać jeszcze w dowolne miejsce. Wybraliśmy Pałac Letni, który jest najbardziej oddalony od centrum, żeby nie jechać do niego w drodze powrotnej. Wstęp 30 CNY za bilet podstawowy lub 60 CNY za bilet „all inclusive”, który obejmuje wejścia do czterech dodatkowych obiektów na terenie pałacu.
Teren jest gigantyczny, więc Pałac Letni pochłonął nas na dobre 3 godziny, a i tak nie zobaczyliśmy wszystkiego. Z racji późno popołudniowej pory, narastającego zmęczenia, coraz większych korków i przysługującego nam saloniku od Air China, ok. 16 ruszamy z powrotem na lotnisko. Po przejściu kontroli bezpieczeństwa, zajęciu wygodnego fotela-leżanki i przykryciu się kocykiem zostaje jeszcze 1,5 godziny na drzemkę przed kolejnym lotem.
Zabytki, zakupy, jedzenie
W drodze powrotnej pojawiamy się na lotnisku w Pekinie o 11:50. Lot do Polski mamy dopiero o 4 nad ranem, bo Air China przesunęła go z 2:50. Ponownie dostajemy więc do wykorzystania 16 godzin.
Za to po niemal miesięcznym pobycie w Wietnamie i Kambodży, budżet znacząco się uszczuplił. Nie ma więc mowy o wynajęciu kierowcy czy innych drogich bajerach. Tym razem okazują się one jednak zupełnie zbędne, bo planujemy błąkać się głównie po mieście. A to jest fenomenalnie skomunikowane dzięki ultra gęstej sieci linii metra.
Najpierw ruszamy z lotniska Airport Expressem – 25 CNY do Dongzhimen Station. Kolejne 4 CNY, 50 minut i jedną przesiadkę później jesteśmy pod Zakazanym Miastem. Wstęp kosztuje 60 CNY, za dodatkowe 40 CNY możecie wziąć audio przewodnik – jest także po polsku. Spędzamy tu blisko 3 godziny, choć pewnie można by spacerować nawet drugie tyle. Naprzeciwko znajduje się słynny Plac Niebiańskiego Spokoju – największy na świecie tego typu obiekt. Niestety nie dane jest nam na niego wejść. Choć nie do końca wiadomo dlaczego, tego dnia cały teren odgrodzony jest barierkami, a na placu nie ma ani jednego turysty.
W okolicy Zakazanego Miasta, jak i na jego terenie, znajdziecie mnóstwo sklepików z pamiątkami. Kupicie tu wszystko – od figurek z podobizną wodza, przez magnesy, biżuterię, papirusy, alkohol aż po kubki, kiczowate gadżety do telefonów czy porcelanę. Moją uwagę przykuwają piękne, malowane pałeczki – 28 CNY za komplet dla czterech osób. Za kolejne 10 CNY kupujemy pyszne, wspomniane już pączki-warkocze od pierwszej lepszej, napotkanej Pani. Kwadrans później wracam się po kolejną porcję.
Później jedziemy do Silk Market, czyli 5-piętrowego centrum handlowego z jednym wielkim „Made in China” – torebki, zegarki, zabawki, ubrania, pamiątki. Choć market nie jest już ulicznym splotem straganów, zasady pozostają bez zmian. Na start cena blisko 10 razy wyższa niż powinniście zapłacić, a bez solidnych umiejętności targowania oskubią was do ostatniego juana. Kupione wcześniej pałeczki, tu zaczynają się od 300 CNY. I nie pomyliłam zer. Magnesy można bez problemu stargować do 10 CNY (z 50 CNY), ale to i tak drożej niż chociażby pod Wielkim Murem. Ciekawe doświadczenie, ale zupełnie zbędne. Nie popełniajcie mojego błędu.
Znów wracamy pod ziemię. To jedno z niewielu miast na świecie, w którym nie stawiamy na zwiedzanie piechotą. Odległości są duże, a pojedyncze bilety na metro bardzo tanie. W dodatku czas ucieka.
Świątyń i pałaców mamy trochę już dość, więc omijamy Świątynie Lamy (25 CNY) i Świątynie Nieba (34 CNY), ale jeśli tylko chcecie, zdążycie zobaczyć jedną z nich. W zamian stawiamy na Nanluoguxiang – jedna z najstarszych uliczek w Pekinie zamknięta dla ruchu samochodowego, jest pełna niewielkich knajpek, kawiarni i sklepików ulokowanych w hutongach. Podobno to obowiązkowy punkt wycieczek, ale o dziwo spotkaliśmy tu zaledwie kilku Europejczyków. Na pewno warto przyjechać, chociażby dla zaskakującego asortymentu, rozentuzjazmowanej młodzieży wydającej fortunę na przedziwne przekąski i klimatu, który zwłaszcza po zmroku tworzą wszystkie lampy, witryny i… flesze aparatów. No i to właśnie tu mają świetną kaczkę i lody-króliczki, jakby co.
Z Nanluoguxiang wsiadamy w metro do stacji Dongzhimen i o 22:00 prawie ostatnim pociągiem ruszamy na lotnisko. Tuż przed północą udaje nam się przejść przez kontrolę bezpieczeństwa i stawić w saloniku. Niemal wszystkie restauracje i sklepy są już zamknięte, więc ostatnie drobniaki można wydać tylko w automatach.
Zmęczenie okazuje się być jednak o wiele większe niż się spodziewałam, wrażenia dużo lepsze niż przewidywałam, a Pekin zupełnie inny niż myślałam. Było warto, nie żałuję i wycisnęłam z tych 16 godzin ile się dało. Zwiedzanie w wersji instant okazało się być jednak dokładnie niczym chińska zupka – zaspokoiło podróżniczy głód, kosztowało niewiele i zagwarantowało intensywne doznania. Ale to dalej tylko namiastka podróżniczej uczty. I drugi raz bym już tego nie powtórzyła.
Przydatne wskazówki:
- W Chinach nie działa zdecydowana większość popularnych aplikacji i mediów społecznościowych –Facebook, Instagram, Whatsapp, Gmail ani tym bardziej Google. Na szczęście wbrew temu, co czytaliśmy wcześniej, mapy działały w wersji offline, zarówno te z Google Maps, jak i maps.me.
- Jeśli zależy wam na normalnym funkcjonowaniu telefonu, jeszcze przed wyjazdem zainstalujcie i przetestujcie dowolną aplikację VPN.
- Darmowe wi-fi było dostępne w wielu turystycznych miejscach m.in.: przy Chińskim Murze, na lotnisku, na terenie Zakazanego Miasta.
- Kantory na lotnisku w Pekinie nie mają najgorszego kursu, ale pobierają wysoką opłatę za transakcję – 60 CNY.
- Bankomat bez problemu obsłużył Revoluta. Bez żadnej prowizji wypłaciliśmy pieniądze w maszynie Agricultural Bank of China w głównej hali lotniska.
- Nie ma żadnej gwarancji otrzymania tymczasowego pozwolenia na wjazd. O tym, czy zostaniecie wpuszczeni do kraju zawsze ostatecznie decyduje Straż Graniczna i tylko im znane zasady. W większości przypadków nie ma jednak żadnego problemu.
- Cała procedura wizowa potrafi zająć nawet 2 godziny, w zależności od długości kolejki. Warto przyśpieszyć krok, żeby zająć swoje miejsce zanim przyjdą wszyscy inni pasażerowie.
- Darmowa wiza tranzytowa pozwala na pobyt na terenie Chin nawet do 144 godzin! Trzeba jednak pamiętać, że w tym czasie nie możecie opuszczać obszaru administracyjnego danego miasta lub prowincji.
- Automaty biletowe na stacjach przyjmują tylko monety lub banknoty o nominałach 5 i 10 CNY. Teoretycznie w maszynach da się też rozmieniać pieniądze, ale nam nie udało się to ani razu. Warto więc mieć to na uwadze, bo nie na wszystkich stacjach działają tradycyjne kasy „z panią w okienku”. Nie dotyczy to maszyn sprzedających bilety na Airport Express. Można też kupić kartę i ją doładowywać na bieżąco.
- Przy dłuższych przesiadkach w Pekinie Air China oferuje swoim pasażerom darmowy hotel lub wstęp do saloniku na lotnisku. Obie opcje można zarezerwować przez stronę internetową (logując się do swojej rezerwacji) lub polskie biuro linii lotniczej.