9 prostych rad, dzięki którym Ryanair nie będzie już najbardziej znienawidzoną linią świata. Wizz Airze, lepiej też sobie poczytaj
Przenieśmy się na chwilę w świat fantazji i wyobraźmy sobie, że linie lotnicze nie mają nas, czyli pasażerów, głęboko w poważaniu. I chcą, żeby podróżowało nam się przyjemnie. Jak tego dokonać? To łatwiejsze niż myślicie.
Gdybym był szefem Ryanaira i akurat zdarzyłoby się tak, że wstałbym z łóżka lewą nogą, to na poprawę humoru wchodziłbym w teksty krytykujące politykę mojej linii lotniczej, a już najchętniej w komentarze. I zaśmiewał się do rozpuku, czytając te wszystkie: “Moja noga więcej na Waszym pokładzie nie postanie” “Dziady, nigdy już nie polecę Ryanairem” i tak dalej.
Bo chwilowe danie upustu emocjom jest jasne, ale potem przychodzi zew kolejnej podróży, choćby krótkiego wypadu na weekend i okazuje się, że jesteśmy skazani na Ryanaira. Albo na jego młodszego brata, pieszczotliwie nazywanego “landrynką”, który zdaje się podążać za Irlandczykami krok w krok w temacie kolejnych ograniczeń dla pasażerów.
Bo to ciekawa sprawa, że z każdą kolejną podróżą jako pasażerowie mamy coraz mniej przywilejów, zmniejsza się też rozmiar walizki, którą możesz zabrać na pokład w cenie biletu (wróć, walizki już wkrótce nie zabierzesz w cenie biletu w ogóle) i ogólnie… jest coraz gorzej.
Tyle tylko, że jako ludzie lubiący podróżować i robiący to często, jesteśmy skazani na tych przewoźników. To taki specyficzny rodzaj “syndromu sztokholmskiego”, gdzie ofiara (Ty) nie znosi swojego kata, ale jednocześnie jest do niego przywiązana. No bo jak inaczej dostaniesz się na tę Maltę za 200 PLN w obie strony? PKS-em przez Grójec?
Zapomnijmy jednak na chwilę, że linie lotnicze traktują nas źle. I zastanówmy się, co musiałoby się zmienić, aby np. o Ryanairze można było powiedzieć, że to fajna linia, która dba o pasażera. Wbrew pozorom, to nie jest takie trudne.
1. Darmowe miejsce dla rodzica z dzieckiem
Ja doskonale rozumiem, że bilet lotniczy nie może kosztować 39 PLN i musicie na czymś zarabiać, dlatego wcale jakoś szczególnie nie oburzają mnie opłaty za wybór miejsca i siedzenie obok bliskiej osoby. Mało tego, nawet nie oburzam się na myśl o tym, że cała rodzina niekoniecznie musi siedzieć razem, jeśli nie wykupi miejsc obok siebie. Mimo tego wydaje mi się jednak, że obowiązek wykupu miejsca dla rodzica z dzieckiem to spora przesada, bo jeśli rodzic musi towarzyszyć dziecku w podróży, to obowiązkowa opłata dodatkowa jest… przynajmniej nie na miejscu.
A skoro jesteśmy przy małych dzieciach, to innym dziwacznym rozwiązaniem jest…
2. Stała opłata za niemowlaka
Nie wymagam, aby tak jak w tradycyjnych liniach berbeć latał za darmo. Wskazuję tylko na bezsens istnienia stałej opłaty za niemowlę (aktualnie 120 PLN w jedną stronę), bo prowadzi to do tak absurdalnych sytuacji jak to, że za równowartość tej opłaty można kupić 3 bilety normalne dla dorosłych. O ile lepiej rozwiązano tę sytuację choćby w Wizz Air, gdzie opłata za niemowlę wynosi od 36 do 120 PLN, czyli w najgorszym razie tyle samo, co bilet normalny kupiony w promocji.
Tutaj ważna uwaga: bardzo dziękuję czytelnikom za pożytecznego lifehacka, który pozwala ominąć opłatę za niemowlaka (wiecie, ten z infolinią), ale znowu – nie wiem czy zyski z tej polityki są na tyle duże niż efekt wizerunkowy. Czy nie byłoby łatwiej, gdybyś, drogi Ryanairze, podążył tą drogą i dla odmiany, sam skopiował coś od Wizz Aira. Okazuje się bowiem, że oni też mają całkiem niezłe pomysły.
3. Sensowny program lojalnościowy
Kolejny element, w którym Wizz Air góruje nad Ryanairem – można się kłócić czy roczna opłata za członkostwo nie jest zdzierstwem, ale po pierwsze: najczęściej zwraca się już po pierwszej, góra drugiej podróży. Po drugie zaś: członkowie WDC mają w pierwszej kolejności dostęp do kalendarza nowych tras, co gwarantuje im niższe ceny.
Tymczasem Ryanair… miał piękne plany związane z programem MyRyanair, który pierwotnie miał być pełny zachęt dla często latających pasażerów. Przypomnijmy nasz tekst z 2016 roku, w którym przedstawiliśmy przyszłe profity płynące z członkostwa. Przede wszystkim więc członkowie MyRyanair mieli mieć 24-godzinną przewagę na zakup biletów we wszystkich promocjach organizowaną przez linię, łatwiejszą automatyczną odprawę i kartę pokładową wysyłaną od razu na maila, a także darmowe bilety – jeśli w ciągu roku będziemy lecieć Ryanairem przynajmniej 12 razy, za kolejny lot nie trzeba będzie płacić.
Brzmi super, co? Trudno powiedzieć, co stało się potem – być może ktoś z zarządu Ryanaira zdał sobie sprawę z tego, że “darmowe” oznacza, że pasażer nie będzie musiał za to nic płacić i z ciekawej lojalnościowej oferty wyszły nici.
Tym bardziej, że w pewnym momencie Ryanair sprawił, że członkostwo w MyRyanair stało się obowiązkowe. W efekcie wszelkie zalety programu stały się równie ekskluzywne, co priorytetowy boarding w obu tanich liniach, który po zmianach w polityce bagażowej wykupywać będzie pewnie po 2/3 pasażerów na danym locie.
4. Prostota
Pisałem o tym jakiś czas temu, ale nie zaszkodzi powtórzyć – tanie linie są coraz bardziej zafiksowane na tym, by oferować pasażerom jak najtańsze bazowe ceny biletu. Kokosy zarabiają zaś na dodatkach i fajnie. Tyle tylko, że w efekcie strona internetowa linii lotniczej coraz częściej przypomina pole minowe połączone z tablicą Mendejewa. Wybór miejsca? Nie! Na pewno? Może jednak? Nie, dziękuję! No dobra, to może to? Też nie? – taki ping-pong prowadzi z pewnością z linią lotniczą wielu przyszłych pasażerów, zanim kupi bilet.
Zbyt duże skomplikowanie to coś, co odstręcza potencjalnych klientów. Tym bardziej, że takie skomplikowanie powoduje, że linie same sobie szkodzą. No właśnie…
5. Przestańcie komplikować sobie życie
Nikt mnie nie przekona, że polityka odbierania bagaży podręcznych przy bramce prowadzącej do samolotu miałaby w jakiś sensowny sposób wpłynąć na zmniejszenie opóźnień, co przecież było główną motywacją wprowadzonych zmian (wiadomo, że nie chodzi tu o pieniądze, no co Wy!). W efekcie kolejne zmiany, motywowane chęcią zaprowadzenia ładu i okiełznania chaosu, który samemu się wprowadziło.
To nie tylko casus Ryanaira – pamiętacie Wizz Aira, który w wakacje wprowadził obowiązek nadawania dużych bagaży podręcznych? I chaos, jaki pierwszego dnia wejścia w życie nowej polityki zmiany te spowodowały na lotnisku w Budapeszcie? Myślę, że pracownicy Wizza ze stolicy Węgier jeszcze długo będą pamiętać ten dzień.
Komplikacja często wynika z jednego z głównych grzechów przewoźników…
6. Nie ściemniajcie
Z punktu widzenia komunikacji szczególnie trudno mi zrozumieć tę politykę. To znaczy inaczej: rozumiem trudność w przekazywaniu pasażerom negatywnych informacji. Ale nie rozumiem, dlaczego zawsze trzeba je opakowywać w lukrowany papierek. Zabranie dużego darmowego bagażu podręcznego przez Ryanaira jest właśnie tym, a nie stworzeniem małego bagażu nadawanego dla wygody pasażerów.
Zrobienie tego samego przez Wizz Aira to nie jest polityka “nakierowana na wygodę pasażerską”. Węgrzy przebili zresztą w tłumaczeniach Ryanaira, który twierdził, że… na nowych zmianach będzie tracił pieniądze. Wizz stwierdził bowiem, że dużego bagażu podręcznego pasażerowie po prostu… nie potrzebują. Bo z danych firmy wynika, że i tak większość z nas jeździ na góra 3 dni, a na tak krótki czas wystarczy nam mały plecak. Mała walizka? A po co masz tachać te ciężary, drogi pasażerze? To znaczy jak już bardzo możesz, to dopłać trochę, ale tak to zwolnimy Cię z tego ciężaru. Dosłownie i w przenośni. Nie ma za co!
7. Bądźcie przejrzyści, ale tak naprawdę
Tutaj wrzucę kamyczek do ogródka Wizz Aira. Dotyczy on dwóch wcześniej omawianych tu punktów, czyli prostoty i braku ściemniania. Zacytuję Wam komunikat prasowy Wizz Aira z zeszłego tygodnia.
Nowa przystępna i przejrzysta polityka bagażowa daje naszym pasażerom możliwość wyboru spośród ponad 50 opcji dotyczących bagażu wnoszonego na pokład oraz rejestrowanego w zależności od ich indywidualnych preferencji.
Czy tylko mnie to bawi? Przejrzysta polityka to taka, gdy lecisz z bagażem podręcznym i możesz nadać dużą walizkę – tak przynajmniej mi się wydaje. Przejrzysta polityka według Wizz Aira to taka polityka, gdzie masz do wyboru 50 różnych opcji. Ciekawe, nie powiem…
8. Przestańcie zastawiać na nas pułapki
Niektóre z dodatkowych opłat są więc narzucane “dla naszego dobra”, ale inne historie trudno wytłumaczyć inaczej niż chęcią zastawienia na nas sideł. Tak jest choćby z bezpłatną odprawą – Ryanair (a jak Ryanair to wiadomo, że Wizz Air też) coraz mocniej skracają czas przeznaczony na odprawę – ostatnio ten limit został skrócony do 48 godzin i coś mi mówi, że to jeszcze nie jest ostatnie słowo przewoźników. Po co to robią? Trudno mi sobie wyobrazić inny powód niż to, żeby łapać ludzi na niewiedzy, braku możliwości wcześniejszego odprawienia się (brak Wi-Fi, drukarki) lub zwykłego zapominalstwa. Oczywiście, tu też jest element zarobku dla linii. Chcesz sobie kupić święty spokój? Wybierz miejsce w samolocie, to tylko kilka EUR ekstra, a w zamian będziesz mógł się odprawić już na 30, a nawet 60 dni przed wylotem.
9. Weźcie już z tymi zdrapkami i ciągłymi reklamami
Ja wiem, to najbardziej pewne źródło przychodu w Ryanairze i rzecz, która nieodmiennie się z Wami kojarzy. Ale z drugiej strony – zabraliście już nam tyle przywilejów, może przywróćcie chociaż święty spokój? My rozumiemy bardzo dużo, ale naprawdę – 10 komunikatów i 5 rundek obsługi oferujących zakup mydła i powidła w czasie niecałych 2 godzin rejsu to naprawdę solidna przesada.
I oczywiście, zdajemy sobie sprawę z tego, że ograniczenia tej polityk są średnio realne. Mało tego, może być tylko gorzej. Przynajmniej tak długo, jak długo w Waszych ogłoszeniach o pracę będzie widniała formułka o “wynagrodzeniu motywacyjnym” i “dużej prowizji ze sprzedaży produktów pokładowych”.
***
To takie najbardziej podstawowe punkty, które zapewne nie wpłyną zbyt mocno na spadek przychody, a wizerunkowo mogą zdziałać cuda. Że wizerunek nie jest ważny? Jeśli hasłem naczelnym przewoźnika jest „Always Getting Better”, to być może jest jakaś nadzieja.
A Wy? Macie jakieś dobre rady dla Ryanaira?