Kilka dni temu swoimi zarobkami jako kierowca Ubera pochwalił się na Wykopie Kuba – urodzony w Gdańsku, ale od roku mieszkający w Oslo. Pracuje tam na etacie (nie chce zdradzić, ile zarabia), a po godzinach dorabia jako kierowca Ubera. Jak tłumaczy, wejście do firmy jest banalnie proste. Wystarczy posiadać pozwolenie na pobyt w Norwegii, prawo jazdy, założoną działalność gospodarczą (ponoć w Norwegii da się to zrobić przez 15 minut) i auto na norweskich numerach rejestracyjnych.
I już? Już. To ile można zarobić? Kuba chwali się, że tygodniowo wyciąga od 12 do 15 tys. NOK, czyli między 5,5 a 6,8 tys. złotych!
Oczywiście wszystko zależy od liczby kursów. Średnio za kółkiem Kuba spędza ok. 25 godzin tygodniowo i robi w tym czasie najczęściej dwie weeekendowe nocne zmiany.
Brzmi dobrze? Tak, ale zanim zaczniesz się pakować i załatwiać formalności związane z wyjazdem, przeczytaj o minusach.
Podstawa – dobre auto!
„Odradzam byle jakie auto, które posiada 5 drzwi, bo klienci Was zjedzą. Tutaj liczy się jakość. Osobiście zaczynałem od Lexusa CT200h z 2014 roku, lecz okazał się zbyt mały, teraz jest A4 Avant z 2013 roku” – pisze Kuba, który teraz przesiada się na Tesle.
Tesla, źródło: Wikipedia
W aucie ma m.in. Wi-Fi i Spotify i mówi, że im lepszy samochód, tym w sposób naturalny więcej ma klientów. I to takich, którzy do niego wracają.
Ale nie ma nic za darmo – takie auto to jednak wydatek rzędu 300 tys. NOK, czyli ponad 130 tys. PLN, dlatego decydując się na zakup, wziął kredyt.
– To najlepsze rozwiązanie. Nie boli tak jak w Polsce i są o wiele lepsze warunki – mówi Kuba.
A rata to tylko początek wydatków, bo przecież trzeba do tego doliczyć podatki (znacznie wyższe niż w Polsce), koszty paliwa czy księgową.
Ostatecznie Kuba przyznaje, że na czysto wyciąga 20 tys. NOK miesięcznie, czyli ponad 9,1 tys. PLN.
Całkiem nieźle, jak na dorabianie na boku, ale z drugiej strony musimy pamiętać, że to Norwegia, gdzie ceny są kilka razy wyższe niż w Polsce.
Oczywiście, jako kierowca Ubera w Norwegii można zarobić znacznie więcej.
„Znam i widziałem Uberowca, który miesięcznie wyciągnął 120 tys. NOK przed podatkiem, ale to już jest samobójca” – mówi Kuba.
No dobrze. Ale skoro jest tak dobrze, to czemu Kuba nie rzuci w cholerę swojej dziennej pracy i nie zostanie „uberowcem” na cały etat?
„Znam osoby, które tak zrobiły, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Nie wiadomo, co będzie z Uberem za rok – zalegalizują go czy wyleci na dobre z Norwegii. Wolę, więc jednak posiadać pracę na etacie” – tłumaczy.
Tym bardziej, że ma plan – chce kupić dwa mieszkania w Oslo i potem je wynajmować, a sam planuje przeprowadzić się na Filipiny.
Jak jest w Polsce? „Uber schodzi na psy”
Kierowcy Ubera jeżdżący w naszym kraju są znacznie mniej zadowoleni. Począwszy od zarobków, po niechęć ze strony środowiska taksówkarzy. Niechęć, która często przeradza się w agresję.
– Cały czas są jakieś obelgi, a nawet gorzej. Ostatnio na Łazienkowskiej taksówkarze pobili chłopaka. Mnie nic takiego nie spotkało, ale jakiś czas temu na Mazowieckiej podeszło do mnie kilku i groziło, że mi wp****** jak za chwilę nie odjadę – mówi pan Andrzej, który jeździ w Uberze od roku. Nie chce podawać nazwiska, „bo nie potrzebuje kłopotów”.
Atak na kierowców Ubera, źródło: spidersweb.pl
Z zarobkami też nie jest kolorowo.
– Mój wczorajszy wynik za wyjeżdżone 8 godzin to niecałe 100 zł brutto, od czego przecież trzeba odliczyć choćby paliwo. Wielu ludzi, z którymi zaczynałem jeździć odeszło i też się nad tym zastanawiałem. Gdybym tylko miał możliwość pracy w swoim zawodzie jako poligraf – mówi pan Andrzej.
Z drugiej strony: nie bardzo może odejść, bo zaciągnął kredyt na nowy samochód – Citroena.
Na początku dzierżawiłem „uberową” Lancię. Płaciłem za to 2200 PLN miesięcznie i uznałem, że lepiej kupić własne auto. Rata wynosi 1400 PLN miesięcznie – mówi.
„Partnerzy psują rynek”
Pan Andrzej narzeka też na spadek jakości usług.
– Słyszę to cały czas od klientów. Firma stawia na ilość, a nie na jakość – mówi.
O co chodzi? O partnerów Ubera, którzy biorą w leasing kilka-kilkanaście samochodów i zatrudniają kierowców na umowach śmieciowych.
– Nie mam nic przeciwko Ukraińcom czy ludziom z innych miast, którzy przyjeżdżają do Warszawy za pracą, ale oni w ogóle nie znają topografii miasta, nazw ulic, a po krótkim szkoleniu od razu są rzucani w teren. A do tego zatrudnia się ich za jakieś śmieszne stawki – z tego co wiem, Ukraińcy jeżdżący w Uberze zarabiają po 6 PLN za godzinę, Polacy po 10. Ale oni przynajmniej mogą jeździć – rozmawiałem z kilkoma z nich i rzadko się zdarza, by taki kierowca czekał dłużej niż 5 minut na zlecenie. A my? Jeszcze rok temu poza szczytem na zlecenie czekało się po 10 minut. Teraz zdarzają się sytuacje, gdy czekamy ponad godzinę, a nowe zlecenia nie przychodzą. I nie sądzę, żeby było to spowodowane tak dużym przyrostem liczby kierowców – dodaje.
Ile zarabia kierowca Ubera w Polsce?
Przekłada się to oczywiście na zarobki.
– Kiedy zaczynałem rok temu w pierwszy weekend zarobiłem 850 zł jeżdżąc po 12 godzin na dobę. Potem w zależności od tygodnia miałem 1500-1800 obrotu tygodniowo. W tej chwili, jeśli mam 1000 zł obrotu tygodniowo, to jestem szczęśliwy. Jestem w stanie zapłacić 1400 zł raty kredytowej, paliwo to koszt ok. 1000 zł. Dla mnie zostaje ok. 3000 PLN miesięcznie do rozdysponowania w dobrym miesiącu. Ale trzeba na to jeździć przynajmniej po 12 godzin dziennie – mówi pan Andrzej.
Nie wszyscy narzekają
Z innej perspektywy patrzy na to autor bloga UberWawa.pl (też nie chce podawać personaliów). Od razu jednak zastrzega:
– Ja nie jeżdżę dużo i robię to dla przyjemności. Czasem jeżdżę w tygodniu po pracy albo wieczorem, maksymalnie po 2-3 godziny i wtedy zarobki są rzędu 50-150 zł. Ostatnio zdarza też mi się coraz częściej jeździć nocą w weekendy. Za taką zmianę od 21 d 3 rano wpada od 300 do 600 zł. Oczywiście odejmując paliwo, ZUS, księgową – mówi. – Ale ja tego nie liczę, dla mnie to frajda. I dopłacałbym, gdybym musiał. I… czasem rzeczywiście dokładam – dodaje.
Ale jak to? Po prostu – ma dobrze płatną pracę w korporacji.
Na jego blogu czytamy m.in.:
„Jakiś czas później zmieniłem auto. Okazyjnie kupiony samochód sprawiał mi taką frajdę z korzystania, że musiałem wymyślić coś, żeby częściej nim jeździć. Uber wygrał m.in. z wyprowadzką poza miasto. Zajawka autem miała minąć po miesiącu – dwóch, ale nie minęła, a dodatkowo okazało się, że Uber sam w sobie jest co najmniej równie wciągający, więc jeżdżę. Hobbystycznie, po pracy etatowej, starając się nie robić tego kosztem innych przyjemności”.