Śmieszą? Irytują? Wzbudzają kontrowersje? Zobacz pomniki, których nie zapomnisz :)
Zadzwonił do mnie kolega z Legnicy. Po standardowych opowieściach z gatunku „co słychać” i opowieściach o zrealizowanych planach wakacyjno-urlopowych, kolega zapytał się mnie, czy słyszałem o nowym pomniku, który ma stanąć w jego mieście.
Przewiduję, że stanie się niechcący atrakcją turystyczną 🙁
Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie. Chwilę później otrzymałem od niego SMSa z linkiem do zdjęcia owego pomnika. Hmm, jakby to powiedzieć – jego walory artystyczne zapewne będą przedmiotem niejednej dyskusji 😉 Oceńcie zresztą sami:
Fot. twitter.com/farmaceutkaa & legnica.naszemiasto.pl
O pomniku zaczynają się rozpisywać media… a ja zacząłem sobie przypominać inne nietuzinkowe i nietypowe pomniki oraz rzeźby, którymi usiana jest cała Polska: od Świnoujścia do Przemyśla. Większość z nich funkcjonuje jako atrakcja turystyczna sama w sobie. A na blogach i forach internetowych zdjęcia tego typu atrakcji wakacyjnych są szeroko komentowane.
Postanowiłem przygotować dla was weekendową rozrywkę: wirtualną wędrówkę szlakiem najbardziej dziwacznych pomników w Polsce. A muszę się wam przyznać, patrząc na niektóre zdjęcia, że część z nich skłania do refleksji i zadumy, dotyczącej tego „co autor miał na myśli”.
Mapa: Google Maps
Dziś część pierwsza – przyjrzyjmy się kilku przedstawicielom fauny, flory oraz gatunku ludzkiego. Startujemy?
Na koniec pierwszej części naszej podróży szlakiem nietypowych rzeźb i pomników – zawitaliśmy do Krakowa. Muszę się wam do czegoś przyznać: praktycznie codziennie przejeżdżam nieopodal pewnego pomnika, który przypomina mi o niesamowitej historii.
Warto ją poznać w całości, dlatego zapraszam do nieco dłuższej lektury, z którą (źródłowo) możecie się także zapoznać na stronie >> Fundacji PSI LOS im. Joanny Krupińskiej
Latem roku 1991 starszy mężczyzna z psem nieokreślonej rasy, przypominającym mniejszego wilczura z kłapciatymi uszami, przechodził przez bardzo ruchliwe Rondo Grunwaldzkie w Krakowie. W pewnej chwili mężczyzna zachwiał się i upadł. Wkrótce otoczyli go przechodnie. Wezwano karetkę pogotowia. Lekarz stwierdził zawał serca. Mężczyznę wniesiono do karetki, a plątającego się pod nogami psa odpędzono. Niestety, mężczyzna mimo zastosowanej reanimacji zmarł w karetce. Historia o jakich pewnie często słyszeliśmy, jednakże dopiero w tym momencie rozpoczęła się inna historia.
Historia rocznej gehenny odpędzonego od karetki psa. Pies początkowo chodził jak ogłupiały wokół miejsca opisanego powyżej zdarzenia, nie mogąc zrozumieć co stało się z jego panem. Umykając przed przejeżdżającymi samochodami krążył tam i z powrotem nie wiedząc co począć. Trwało to wiele godzin. Psem nie interesował się nikt. Przeklinali go tylko kierowcy. Nadeszła noc. Ruch zmalał, ale pies nadal krążył wokół Ronda. Następnego dnia psiak wciąż był na miejscu zdarzenia. Minął następny dzień i następny, a pies nie oddalał się nigdzie, wybrawszy za swe legowisko trawnik na samym środku Ronda Grunwaldzkiego. Z jednej strony tegoż legowiska mknęły setki aut, a z drugiej przejeżdżały dziesiątki tramwajów. Pies trwał niezmiennie na swym stanowisku. Minął tydzień, potem drugi. Pogoda bywała różna, od upałów aż po burze z piorunami i ulewy – pies nie odchodził. W nocy, kiedy ruch zmniejszał się co nieco, pies żywił się odpadkami z koszy na okolicznych przystankach komunikacji miejskiej.
Wreszcie psem zainteresowano się i wezwano pracowników schroniska dla zwierząt. Kiedy psa próbowano kilkakrotnie złapać i odstawić do schroniska, wysiłki te zawsze spełzały na niczym. Dżok, bo tak zaczęto go nazywać, za każdym razem sprytnie wyprowadzał w pole swoich przeciwników i już na drugi dzień był z powrotem na swoim miejscu. Schudł i zmarniał, jednakże nie zrezygnował z oczekiwania na swego nieżyjącego pana.
Mijały tygodnie i miesiące, nastała słotna jesień, a potem zima. Spadł śnieg. Dżok wtopił się w krajobraz Ronda Grunwaldzkiego do tego stopnia, że krakowianie specjalnie przyjeżdżali tam by go zobaczyć. Wielu dokarmiało go, jednakże Dżok był ostrożny. Porywał jedzenie i natychmiast uciekał.
Zaufał tylko jednej osobie. Była to starsza pani mieszkająca w okolicy, która systematycznie przynosiła mu pożywienie, pani Maria Miller. Nie była osobą zbyt dobrze sytuowaną, ale dzieliła się z Dżokiem tym co miała. W ten sposób Dżok, nie opuszczając swego miejsca na Rondzie przetrwał, mimo czasem dochodzących do minus 30 stopni mrozów, zimę.
Pies stawał się coraz bardziej popularny. Pisano o nim w gazetach. Mówiono w radio. Nawet „Przekrój” poświęcił mu kiedyś swoją okładkę. Nastała wiosna. Dżok coraz bardziej zaprzyjaźniał się z panią Marią, która bywała na Rondzie parę razy dziennie i przynosiła mu jedzenie. Pani Maria przychodziła ze swym kundelkiem Kajtkiem, z którym Dżok także się zaprzyjaźnił. Najwidoczniej Kajtek, w swym psim języku, namówił Dżoka by zaufał pani Marii, bo kiedy nadeszło lato, Dżok wreszcie po równym roku codziennej warty na Rondzie Grunwaldzkim poszedł za panią Marią do jej domu i tam już zamieszkał.
Nie jest to jednak koniec opowieści o psiej miłości i wierności. Dżok mieszkał z panią Marią i Kajtkiem przez 6 lat i kiedy już wydawać by się mogło że stary pies dożyje w spokoju swoich dni, pani Maria umarła. Nie pozostawiła po sobie nic oprócz dwóch opłakujących psów. Mieszkanie należało natychmiast opróżnić. Dżoka i Kajtka zabrano do schroniska gdzie starano się znaleźć dla nich nowy dom. Nie udało się to jednak, przynajmniej w przypadku Dżoka. Pies w nocy podkopał ogrodzenie i uciekł. Jakiś czas potem znaleziono zabitego Dżoka na torach kolejowych w Borku Fałęckim.
Niektórzy powiadają że Dżok w ten sposób chciał się spotkać ze swoją Panią, ponieważ nie chciał już pokochać innego właściciela. Ile w tym prawdy – nie wiadomo. Niezaprzeczalnym faktem jest tylko to, że psia miłość, to miłość bezgraniczna.
Fot. Wikipedia