Zakaz picia na lotniskach to element wojny Ryanair z lotniskami. „Jeśli ją wygra, to będzie dramat”
W ostatnim czasie Ryanair ustawia się w kontrze do lotnisk. Kilka tygodni temu Michael O’Leary zaproponował sklepom wolnocłowym stworzenie sojuszu przeciw „wyciskającym z nich kasę” lotniskom. Według wizji O’Leary’ego, sklepy duty free w niedalekiej przyszłości miałyby stać się wielkimi oknami wystawowymi, gdzie towar można obejrzeć, dotknąć, a następnie… zamówić na stronie internetowej Ryanaira. Oczywiście w znacznie niższej cenie, bo ominięty zostanie pośrednik, czyli lotniska.
Drugą propozycją była niedawna inicjatywa, by wprowadzić zakazy i ograniczenia w spożywaniu alkoholu na lotniskach w Wielkiej Brytanii, co związane jest z rosnącą liczbą awanturujących się pasażerów. Jak te propozycje zmian wpłyną na układ sił na lotniskach w Europie?
Mariusz Piotrowski: Jak się panu widzi propozycja Ryanaira, żeby z procesu sprzedaży lotniskowej wyeliminować „chciwego” pośrednika, czyli lotniska. To byłaby rewolucja – sklep wolnocłowy jako wystawa, a pasażer zamawia produkt przez aplikację Ryanaira.
Tomasz Kloskowski: Uważam, że to jest fikcja. Bo, gdzie niby pasażer odbierze zamówiony towar?
W domu, na lotnisku, w samolocie…
No właśnie. Szef Ryanaira jest oczywiście bardzo cwany, bo chciałby, żeby pasażerowie kupowali wszelkie możliwe towary u niego. Ale w tym przypadku chyba mu się nie uda, bo nasza rzeczywistość jest taka, że lwia część sprzedaży na lotniskach to alkohol, papierosy, kosmetyki i w dalszej mierze jedzenie i napoje. I to się nie zmieni – to tradycyjny towar, który bierze się do samolotu. Czasem, jak w przypadku papierosów – decyduje niska cena, a w przypadku alkoholu – chęć zabrania jednej butelki „na drogę”.
Innym pomysłem Ryanaira jest ograniczenie możliwości spożywania alkoholu na lotniskach. Na razie tylko w Wielkiej Brytanii.
To też jest propozycja, gdzie efektem zabrania alkoholu z lotnisk będzie zwiększenie konsumpcji alkoholu na pokładach Ryanaira. Wszelkie zakazy spożywania alkoholu na lotniskach nic nie dadzą, bo z moich obserwacji wynika, że pijany pasażer przychodzi wcięty już na lotnisko, a na miejscu może się co najwyżej „doprawić”. Jak znam O’Leary’ego, to będzie dążył do zrealizowania obu tych postulatów. To pokazuje, że przychody pozabiletowe to jest coś, o co trwa bezpardonowa walka lotnisk z liniami lotniczymi.
Dla lotnisk perspektywa utraty tych pieniędzy jest szczególnie bolesna, bo już teraz oferujecie rabaty przewoźnikom.
To jest złamanie modelu biznesowego, który od zawsze przyświecał Ryanairowi. Pamiętam pierwsze negocjacje z Ryanairem w 2002 roku, gdy Bernard Berger przekonywał nas, że nie powinniśmy pobierać opłat lotniskowych ani żadnych innych taryf. Gdy pytaliśmy, na czym będziemy zarabiać, odpowiadał – na dochodach z duty free, parkingów i wszystkich innych rzeczy. I faktycznie, przychody pozalotnicze to dziś dla lotnisk ponad 40 proc. budżetu. I gdyby one faktycznie padły łupem tanich linii, to byłby dramat. Z pewnością trzeba by wówczas zmienić strukturę opłat lotniskowych, ale to odbiłoby się na cenach biletów i już słyszę te krzyki oburzenia ze strony pasażerów i przewoźników.
W Gdańsku i tak macie szczęście, bo obsługujecie dużo pasażerów ze Skandynawii. Ile przeciętnie wydaje taki pasażer i jak ważny jest dla lotniska?
To, ile wydają pasażerowie to pilnie strzeżona tajemnica każdego lotniska, ale faktem jest, że goście ze Skandynawii „ratują” nasz biznes. Wszystko z powodu ich zarobków, czego efektem jest to, że nawet lotniskowe ceny są dla nich niezwykle atrakcyjne. W efekcie, kupują na naszym lotnisku markowe Ray Bany za 500-800 PLN tak, jak my kupujemy nad Bałtykiem tanie okulary słoneczne po 20-30 PLN. Na tym przykładzie widać też, jak inaczej prowadzi się biznes, gdy ma się dużą grupę pasażerów z dużą siłą nabywczą.
Skandynawowie wydają dużo. A pasażerowie z Polski?
Nie wydają, bo wszędzie jest drogo. A na dodatek, przychodzą na lotnisko przed samym odlotem. Dlatego dzisiaj największym wyzwaniem dla branży lotniskowej jest to, jaki produkt zaoferować pasażerowi tanich linii, który nie chce dużo wydawać, a w strefie zastrzeżonej pojawia się na pół godziny przed odlotem. W Gdańsku taka oferta pojawi się za kilka miesięcy: będziemy mieli McDonald’s i inne punkty typu fast food, znacznie tańsze niż restauracje.
Czyli chodzi o to, żeby pasażer jednak zaczął wydawać?
Tak, ale to też nie jest tak, że Polacy w ogóle nie wydają pieniędzy na lotniskach. Bo z moich doświadczeń wynika, że zdecydowanie najlepszym pasażerem do robienia zakupów jest pasażer czarterowy. Taki, który leci na wakacje, jest wyluzowany i niekoniecznie patrzy na ceny w sklepach.
Wracając jeszcze do pomysłu Ryanaira, by zabrać lotniskom rynek duty free. Ostatnio wyszło na jaw, że jednym z warunków wejścia Ryanaira na lotnisko w Kijowie było to, by lotnisko oddawało linii lotniczej 35 proc. z pieniędzy, które pasażerowie zostawiają na bezcłówce.
Na pewno żadna linia nigdy nie stawiała takich warunków żadnemu lotnisku w Polsce. To pokazuje poziom desperacji niektórych portów, byle przyciągnąć do siebie danego przewoźnika. Ale z drugiej strony – z takich lotnisk dany przewoźnik może też bardzo szybko wyfrunąć.