Najsłynniejsza atrakcja Indonezji znów otwarta po 3 latach przerwy. Ale zmieniło się wszystko – czy nadal warto?
Buddyjski klejnot w sercu muzułmańskiej wyspy – tak obrazowo można opisać znajdujący się na Jawie Borobudur. Najgęściej zaludniony zakątek Indonezji to przecież przede wszystkim domena wyznawców islamu.
Borobudur to jeden z najbardziej imponujących zabytków w Azji Południowo-Wschodniej. Zbudowany na przełomie VIII-IX w. do dziś zachwyca unikalną konstrukcją, rozmachem oraz harmonią, idealnie odzwierciedlając polityczne oraz religijne ambicje jej twórców. Dla porównania: w czasie powstania jawajskiego kompleksu tereny (prawdopodobnie) najsłynniejszej dziś świątyni w regionie, czyli Angkor Wat, porastały wciąż lasy i bagna (bo nawet nie pola ryżowe). Dziś Borobudur jest najczęściej odwiedzaną atrakcją w Indonezji i miejscem, które jak magnes przyciąga turystów do pobliskiej Yogyakarty.
No dobrze, wypada jednak zapytać: co poza imponującym rozmiarem (10 poziomów, 35 m wysokości oraz boki o długości 111 m) czyni ją tak wyjątkową? Piramidalna, tarasowa konstrukcja poświęcona bóstwu Śiwie układa się w kształt stupy – idealnie symetrycznej, wyglądem przywodzącej na myśl buddyjską mandalę lub kwiat lotosu. Założenia planistyczne świątyni odzwierciedlają buddyjską wizję świata, a jej ściany zdobią bogate reliefy dotyczące życia codziennego na starożytnej Jawie oraz historii Buddy. Dziś bezsprzecznie uważana jest za arcydzieło buddyjskiej architektury sakralnej ze względu na swą estetykę, elegancję oraz mnogość detali. Śmiało można powiedzieć, że Borobudur to narodowy symbol Indonezji oraz kultury jawajskiej – jest tym, czym dla Kambodży stał się Angkor Wat.
Przed pandemią zdarzały się dni, gdy kompleks odwiedzało nawet… 50 tysięcy gości dziennie! Potężnie dawało się to we znaki organizatorom, budowli oraz samym turystom. Od dawna postulowane było podjęcie zdecydowanych kroków mających na celu ograniczenie liczby wizytujących. Z „pomocą” przyszedł covid – po zamknięciu bram kompleksu w 2020 roku, jego ponowne otwarcie dla odwiedzających nastąpiło dopiero w marcu 2023 r. (tym samym było to jedno z najdłużej zamkniętych miejsc turystycznych) – na zupełnie nowych zasadach. Zmieniają się one jak w kalejdoskopie i zdarza się, że nie nadąża za nimi nawet oficjalna strona lokalnej organizacji turystycznej. Ale do rzeczy: wprowadzono limit 1200 odwiedzających na dzień, podwyższono ceny biletów, obowiązek zwiedzania z przewodnikiem oraz kilka innych smaczków. Dodatkowo wycieczki szkolne dostały zakaz wstępu na 9 poziom, gdzie znajdują się słynne stupy. Podobno to właśnie tam dochodziło do najczęstszych aktów wandalizmu, a młodzież z pomocą cyrkla lub korektora próbowała uwiecznić wyznania czynione aktualnej sympatii.
Nieco historii
Nigdzie nie zachowały się inskrypcję wskazujące, kto mógł być zleceniodawcą tego ogromnego przedsięwzięcia. Wiadomo jedynie, że na Jawie panowała ówcześnie dynastia Śailendrów i to im przypisuje się wybudowanie Borobudur. Na terenach wokół świątyni nie znaleziono również żadnych pozostałości narzędzi, które mogły posłużyć do jej budowy. Stąd pojawiła się teoria, że wydobywane ze zboczy wulkanu Merapi skały, które posłużyły do budowy kompleksu poddawane były obróbce na miejscu, a następnie transportowane na teren dzisiejszej świątyni (a mówimy tutaj o dystansie niemal 30 km oraz 2 mln skalnych bloków o wadze zbliżonej do 147000 ton).
Eksplozja wspomnianego wulkanu w 1006 r. sprawiła wyschnięcie bagien otaczających kompleks, który stracił na znaczeniu, a następnie popadł w zapomnienie. Ponownie ukazała ją światu dopiero XIX-wieczna ekspedycja dowodzona przez Thomasa Stamforda Rafflesa (tego samego, który później założył Singapur).
Dlaczego jednak musiało minąć niemal 800 lat, by świat przypomniał sobie o Borobudur? Okolice Yogyakarty przez cały ten czas tętniły życiem, miejscowi musieli mieć zatem świadomość, że coś znajduje się w tych lasach. W trakcie wycieczki nasz przewodnik użył prostego i w zasadzie przekonującego wyjaśnienia: mieszkańcy jawy są bardzo przesądni. Uznano, że skoro świątynia została „zabrana” przez wybuch wulkanu, widocznie tak miało się stać.
Burzliwa historia XX-wieku wcale nie obeszła się z świątynią łagodniej. Trafiwszy pod władzę Holendrów kompleks przeszedł sporą renowację, by następnie… zostać pomalowanym w kolorze ochry. Badacze z Niderlandów postawili przed sobą ambitny cel sfotografowania i skatalogowania każdego elementu świątyni ale na czarno-białych fotografiach ginęły kluczowe detale. Z jednej strony dzięki ich pracy do dziś zachowały się bezcenne świadectwa, jak wyglądała ona w przeszłości, z drugiej jednak związki chemiczne nieodwracalnie uszkodziły wiele płaskorzeźb.
W czasie wojny na Pacyfiku Jawa dostała się pod panowanie Japończyków, którzy… z ciekawości wysadzili niektóre kamienne bloki, by sprawdzić, co znajduje się w środku. Wtedy też zrabowano wiele bezcennych artefaktów, które nigdy już nie wróciły do Borobudur. W drugiej połowie XX w. rozpoczęła się dogłębna renowacja, która stała się poligonem doświadczalnym nowoczesnych technik konserwatorskich. Ciężka praca międzynarodowego zespołu zaowocowała zabezpieczeniem świątyni oraz wpisaniem jej na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1991 roku.
Zwiedzanie Borobudur
Kompleks składa się z dziesięciu poziomów, z czego dziewięć udostępnianych jest zwiedzającym. Następny pozostaje dostępny wyłącznie dla buddyjskich mnichów. W przeszłości istniała możliwość zwiedzania również szczytu świątyni do czasu, gdy pewien turysta zdecydował się zarejestrować tam swoje… parkourowe wyczyny. Wtedy też na poważnie rozważano nawet całkowite zamknięcie kompleksu przed odwiedzającymi.
Zwiedzanie, jak już wspomniałem, odbywa się w małych (do 15 osób) grupach z przewodnikiem. Towarzyszył on wam będzie przez 2/3 wycieczki (do dyspozycji będziecie mieli 1,5h), umilając wizytę swoimi opowieściami. Ktoś mógłby powiedzieć, że w dobie Internetu oraz powszechnego dostępu do wiedzy jest to strata czasu. I choć osobiście wolę zwiedzanie bez grupy oraz własnym tempem, tym razem byłem zadowolony z towarzystwa „opiekuna”. W zabawny sposób odcyfrowywał sceny z życia starożytnych Jawajczyków, uwiecznione na misternie zdobionych reliefach, wzbogacając je własnymi opowieściami (był także świetnym fotografem).
Wisienka na torcie, czyli (przed)ostatni, dziewiąty poziom, to miejsce, gdzie znajdują się słynne stupy, wyglądem przypominające dzwony. Jest ich 72, a wewnątrz każdej znajduje się figura buddy, choć podobno tylko 16 z nich posiada wciąż głowy, które są łakomym kąskiem dla łowców artefaktów, osiągając zawrotne sumy na nielegalnych aukcjach. To również miejsce, gdzie turyści wreszcie zostają pozostawieni sobie, mogąc podziwiać zapierającą dech w piersiach panoramę okolicy lub kontemplować spokój świątyni.
Jak to wszystko zorganizować i o czym należy pamiętać?
Pierwsza ważna informacja: wstęp na dziewiąty poziom, gdzie znajdują się stupy, jest dodatkowo płatny. I choć nie mówimy tu o wielkiej kwocie (około 21 PLN), to jednak biorąc pod uwagę niemałą cenę biletu jako takiego… pojawia się pewna konsternacja. Nie muszę wspominać, że obowiązują oczywiście dwa cenniki – dla miejscowych oraz zagranicznych turystów, dociekliwi mogą na własną rękę sprawdzić, jak przedstawia się różnica w cenie. 😉
Zatem bilet wstępu, który powinien was interesować to tzw. Temple Structure Ticket. Jego koszt to 450000 IDR (ok. 117 PLN). Oczywiście nie obejmuje on transferów z Yogyakarty, które musicie zaplanować we własnym zakresie. W cenie otrzymacie za to wejściówkę, wodę, specjalne klapki oraz przewodnika.
Limity osób i wcześniejsza rezerwacja biletów:
Dzienny limit wynosi 1200 osób w 8 „slotach” po 150 turystów, podzielonych na maksymalnie 15-osobowe grupy wraz z przewodnikiem. Bilety najlepiej zarezerwować online (do sprzedaży trafiają z tygodniowym wyprzedzeniem), w razie dostępności nie ma jednak problemu z zakupem w kasie (można płacić kartą).
Niestety, tzw. łączony bilet z inną pobliską świątynią – Prambanan, nie upoważnia do wstępu na poziom ze stupami. Moim zdaniem wizyta w Borobudur bez wejścia na szczyt mija się z celem, dlatego podróżni chcący odwiedzić oba te miejsca powinni pamiętać o konieczności zarezerwowania osobnych biletów. Uwaga! Świątynia zamknięta jest w poniedziałki. Istnieje co prawda możliwość wejścia na teren okalającego ją ogrodu, biorąc jednak pod uwagę, że i tak trzeba zakupić w tym celu bilet w standardowej cenie… jest to totalnie nieopłacalna opcja.
Najlepiej „polować” na poranne wejścia (od 8:30). Upał nie będzie jeszcze tak dokuczliwy, będzie szansa na lepszą przejrzystość powietrza, a przy odrobinie szczęścia na horyzoncie zobaczycie majaczący wulkan Merapi. Powiedziawszy powyższe, ja na swoją wizytę wybrałem przedostatnie wejście, zatem uczcie się na cudzych błędach. 😉 Aktualnie nie ma możliwości zobaczenia z terenu świątyni wschodu słońca. Dało się to zrobić przed pandemią, teraz jednak ucięto taką możliwość. Jedyna opcja to obserwacja wschodu nad Borobudur z jednego z okolicznych punktów widokowych.
Pamiętajcie o właściwym ubiorze. Jak to standardowo się ma w przypadku podobnych miejsc: zakryte kolana oraz ramiona (na miejscu funkcjonuje wypożyczalnia wszelkiej maści sarongów) oraz jeden bonus: specjalne sandałki, które (na szczęście) dostaniecie już w pakiecie razem z biletem. W zależności od tego, kogo spytacie, usłyszycie że chodzi tu o ochronę kamiennych bloków, pomyślność lub jeszcze coś innego. Pomimo początkowych wątpliwości dochodzę do wniosku, że można zadawać w nich szyku w czasie zwiedzania, a samo obuwie okazało się nadzwyczaj trwałe – dalej towarzyszy mi w czasie mojej podróży przez Azję.
Na sam koniec wizyty czeka jeszcze wątpliwa atrakcja w postaci przypominającego „ścieżkę zdrowia” spaceru pomiędzy straganami. Zaczepiać was będą sprzedawcy wszelkiego rodzaju pamiątek, ubrań, ozdób, biżuterii i nie wiadomo czego jeszcze. Ze względu na wprowadzone limity odwiedzających mam wrażenie, że jest ich zdecydowanie więcej, niż turystów. Nachalny sposób, w który starają się cokolwiek „wcisnąć” jest wręcz upokarzający i zostawia złe wrażenie – przebrnięcie przez labirynt trwa zaskakująco dużo czasu, który człowiek wolałby poświęcić na kontemplacje wizyty lub po prostu odpoczynek w cieniu.
Jak dojechać?
Borobudur leży około 40 km na północny-wschód od Yogyakarty. Najtaniej i najszybciej będzie dostać się tam wypożyczonym skuterem, który wraz z zatankowaniem do pełna możecie wynająć za mniej niż 30 PLN/dziennie. Nie czujecie się na siłach zmierzyć się z ruchem ulicznym Indonezji? Możecie wybrać też transport publiczny (niekoniecznie szybko, ani wygodnie, za to podziwiając lokalny folklor) lub zamówić zorganizowany transfer w dowolnej agencji turystycznej – jego koszt nie powinien przekroczyć 39 PLN za osobę.
Czy warto?
Uważam, że Borobudur to jedno z miejsc, które każdy podróżnik powinien odwiedzić choć raz w życiu. Nieważne, czy motywacją będą religijne uniesienia, zachwyty nad architekturą, harmonią i spokojem miejsca, czy też szansa zobaczenia unikalnego przykładu starożytnego zabytku kultury jawajskiej. To teren, który sprawi, że zastanowicie się jak to ogóle możliwe, że podobny cud wyszedł spod ręki człowieka, a my mamy możliwość oglądać go do dziś. A nowe zasady, wyższe ceny oraz limity wejść? Cóż, z pewnością teraz zwiedzanie jest dużo lepiej zorganizowane, a na miejscu nie zastaniecie tłumów porównywalnych do przeszłości.
Bonusowa atrakcja w okolicy
Wybieracie się do Borobudur skuterem? Zatem nie możecie pominąć pobliskiego Gereja Ayam, czyli… kościoła w kształcie kurczaka! Choć wedle zapewnień twórców inspirowali się oni gołębiem, nowa nazwa przyległa do świątyni już na stałe. Ciężko mi pokusić się o jednoznaczną ocenę tego miejsca – z jednej strony każde zdjęcie przy budowli przypominać będzie mem, z drugiej – w środku jest zaskakująco spokojnie, a dedykowane miejsca do modlitwy znajdą tam wyznawcy każdej dużej religii. Jeśli jeszcze byście się wahali – za niewygórowaną cenę ok. 6 PLN będziecie mieli możliwość nie tylko wejścia do środka, ale również do wnętrza dzioba kurczaka (gołębia?) na szczyt jego korony, a na koniec dostaniecie… lokalny ziemniaczany specjał. No i powiedzcie, że nie było warto?