Na których trasach pasażerowie są najbardziej kłopotliwi? Najsłynniejsza stewardesa w Polsce zdradza kulisy pracy w tanich liniach
Marzysz o pracy stewardesy? To wspaniała przygoda, ale też ciężki kawałek chleba – oprócz zapału potrzebne jest samozaparcie i anielska cierpliwość. Ale warto podjąć wyzwanie!– radzi Olga Kuczyńska, autorka bloga „Życie Stewardesy”.
Każdy, kto interesuje się choć trochę branżą lotniczą musiał słyszeć o blogu „Życie stewardessy”. Jego autorką jest Olga Kuczyńska, o której spokojnie można powiedzieć, że ma fioła na punkcie latania. Wystarczy spojrzeć na jej zawodowe CV: choć ma dopiero 24 lata, pracuje w zawodzie już od 5 lat.
Zaczynała tuż po maturze, od pracy w „irlandzkiej taniej linii lotniczej”, potem przeniosła się do linii lotniczych z Omanu (od początku marzyła bowiem o pracy na Bliskim Wschodzie), a obecnie wróciła do Polski.
A swoje historie spisuje a blogu, który cieszy się ogromną popularnością – dość powiedzieć, że na Facebooku ma on 175 tys. sympatyków. W środę na rynku zadebiutowała jej książka „Życie stewardesy” i wydaje się, że powinna po nią sięgnąć każda osoba zainteresowana pracą w lotnictwie. Bo choć jest to świetna praca dla ludzi z pasją, to Olga nie ukrywa, że jest to też niezwykle trudne i wymagające wielu poświęceń zajęcie.
Trudno zresztą, żeby było inaczej, przynajmniej w przypadku Olgi. Jako 19-latka z dnia na dzień postanawia wyjechać do innego kraju i w imię realizacji pasji zostawić rodzinę i ukochanego chłopaka (dziś narzeczonego), a to dopiero początek długiej listy wyrzeczeń.
Zanim zacznie się latać, najpierw trzeba przejść proces rekrutacyjny, który Olga opisuje w książce. Jej plan od początku zakładał chęć zatrudnienia się w linii lotniczej z Bliskiego Wschodu, jednak ze względu na ograniczenia wiekowe, mogła to zrobić dopiero po 21. urodzinach. Dlatego najpierw postanawia zatrudnić się w „pewnej irlandzkiej linii lotniczej”, by zdobyć tam niezbędne doświadczenie. Nazwa przewoźnika nie pada w książce, choć autorka pisze coś o żółtych fotelach i innych elementach wystroju w tym kolorze, więc można dość łatwo połączyć wskazówki 🙂
Ostatecznie udaje się jej dostać na szkolenie do przewoźnika, choć nie za pierwszym razem. Konkurencja jest spora – nie jest to wielką niespodzianką, choć już fakt, że najliczniejszą aplikującą grupą zawodową są… nauczyciele języka angielskiego – już trochę tak. Najciekawszy jest jednak opis szkolenia, z którym koniecznie powinny zapoznać się wszystkie osoby marzące o pracy w liniach lotniczych.
Szkolenie i trudny start
Po wstępnej rozmowie zakwalifikowani kandydaci mogli wybrać sobie miasto, w którym odbędzie się szkolenie. Olga wybrała Rzym, bo chciała w przyszłości pracować w bazie przewoźnika we Włoszech. Szkolenie nie było łatwe – począwszy od konieczności utrzymania się na własny koszt w stolicy Włoch. Już na starcie instruktorka oceniała wygląd kandydatów i kandydatek w zgodzie z regulaminem.
– Olga, brakuje cienia do powiek i różu na policzkach. Twój makijaż musi być pełniejszy. Jutro chcę widzieć poprawę, bo inaczej będę musiała wpisać do twojej teczki raport – usłyszała na samym początku.
Do tego doszła uwaga o niewłaściwym kolorze rajstop. Ale to i tak niewiele, bo już w czasie trwania kursu niektóre dziewczyny dostawały upomnienia, że muszą trochę schudnąć, w przeciwnym razie nici z kariery.
To jednak tylko wstęp do właściwego kursu, na który składały się prawo lotnicze, procedury zachowania bezpieczeństwa, procedury awaryjne, pierwsza pomoc, symulator oraz pływanie. Wszystko w ciągu sześciu tygodni, z czterema dużymi egzaminami pomiędzy i trzema dniami szkolenia na symulatorze.
Oldze udaje się zaliczyć kurs – nasza bohaterka zostaje skierowana do bazy przewoźnika we włoskiej Pizie.
„Całe sześć tygodni wspólnej nauki, moich wzlotów i upadków z nimi. Najważniejsze było jednak to, że opuszczałam Rzym spełniona. Ciężka praca, zarwane noce nie poszły na marne. Ta satysfakcja była czymś niezwykłym. Zamykałam drzwi od naszego wynajętego mieszkania i czułam się, jakbym zamykała kolejny etap. Pamiętam, że zapomniałam czegoś, ale już po to nie wróciłam. Raz zamknęłam drzwi i nie chciałam już ich otwierać ponownie” – czytamy w książce.
Euforia! Pierwszy lot...
…Olga odbyła na trasie do holenderskiego Eindhoven. Przygotowanie do lotu odbyło się bladym świtem, jeszcze na lotnisku, od tradycyjnego „briefingu”. Jest to trwające kwadrans spotkanie załogi, na którym zostaje omówiony przebieg lotu od strony operacyjnej. Każdy członek załogi ma wówczas przydzielane obowiązki i zadania, a następnie szefowa lub szef pokładu zadają każdemu pytania dotyczące procedur awaryjnych i zasad pierwszej pomocy. Wbrew pozorom, to bardzo ważny element odprawy.
„Jeśli ktoś nie odpowie poprawnie, dostaje drugie pytanie, jeśli na kolejne także nie zna odpowiedzi, konsekwencją może być usunięcie z lotu albo pisemne upomnienie. (…) Sprawdza się też dyscyplinę mundurową” – relacjonuje Olga.
A potem był już właściwy boarding i przygotowanie do wylotu. Okazuje się, że debiutujący pracownicy często są „ofiarami” swoistego chrztu, czyli niewinnego żartu ze strony pracowników. Tak było też w przypadku Olgi, która demonstrując użycie kamizelki nie zauważyła, że ktoś przywiązał ją do fotela. To taki mały element inicjacyjny.
„Dumnie szłam przez kabinę i rozpoczęłam jej sprawdzanie. Prosiłam pasażerów o odsłonięcie okien, opuszczenie podłokietników, zapięcie pasów. Przygotowywaliśmy kabinę i obie kuchnie do startu. Zajęłam miejsce dla załogi. Euforia towarzyszyła mi od początku dnia. Moi współpracownicy nie bardzo rozumieli, czemu ciągle się uśmiecham, ale dla mnie 12 marca był dniem naprawdę niezwykłym” – czytamy w książce.
Ciężkie życie na obczyźnie
Nasza bohaterka jest zachwycona, bo w końcu wykonuje zawód, w którym od zawsze chciała pracować, ale pierwsze dni stanowią też dla niej pewne zderzenie z rzeczywistością. A kolejne dni przynoszą wartościowe lekcje.
Choćby taką, że z katarem, zatkanym nosem czy nawet lekkim przeziębieniem po prostu się nie lata. Dlaczego?
„Przypięta pasami na pracowniczym siedzeniu zwijałam się w pół. Nie mogłam w żaden sposób zminimalizować bólu. Kto tego nie przeżył, nie może sobie wyobrazić. Jakby wiertarką wiercono w głowie, a przy tym wbijano szpilkę w oko. Nie mogłam otworzyć powiek, były całe czerwone, łzawiłam jak cielak przed ubojem. Trwało to dobre dziesięć minut, póki maszyna nie dotknęła ziemi. Myślałam, że zwariuję. Przy lądowaniu ciśnienie się zmienia i zatoki się zwężają, co powodowało, że czułam się fatalnie”
Takie „lekcje” nie zniechęcają, choć Olga podkreśla, że praca stewardesy nie ma nic wspólnego z tym, jak wyobrażają sobie ten zawód postronni obserwatorzy
„Z czym większość kojarzy życie stewardesy? Podróże, palmy, piękne turkusowe morze, wylegiwanie na plaży, śniadanie w Paryżu, kolacja w Mediolanie. Kiedyś też mi się tak wydawało. Podczas rekrutacji próbowano przedstawić nam ten zawód właśnie z takiej perspektywy – reklam i filmów. Rzeczywistość przedstawiała się jednak inaczej. Moje śniadanie czy kolacja kończyły się przeważnie na pokładzie, na wysokości przelotowej przez ponad dwa lata (…)”.
I dalej.
„W pierwszym miesiącu mojej pracy w jednym tygodniu miałam między innymi w grafiku w jednym tygodniu chociażby Paryż, Ibizę, Sardynię, Londyn. Podziwianie tych fajnych miejsc pozostało mi jedynie w internecie. Ewentualnie w wolnym czasie mogłam zakupić bilety pracownicze, jednak w podobnej cenie, jaką płacił normalny pasażer” – relacjonuje Olga
To kolejny błędny stereotyp. Że praca w linii lotniczej daje dostęp do tanich lub darmowych biletów. Jeśli więc pracujesz w taniej linii lotniczej i chcesz zwiedzać świat w czasie, gdy masz wolne, to najlepiej chyba zrobisz polując na promocje na Fly4free.pl.
„To urok tych tańszych przewoźników. Łapiesz okazję i można polecieć za dwadzieścia euro. Dla załóg cena przeważnie jest stała w danym kierunku i gdy nie ma miejsca, to zwyczajnie można się nie załapać. Pierwszeństwo ma pasażer, który pokrył pełny koszt biletu” – czytamy w książce.
Na początku problemem mogą być też finanse. Gdy Olga otrzymała pierwszą wypłatę od swojego pracodawcy, towarzyszyły jej raczej słodko-gorzkie odczucia.
„Nie miałam pensji podstawowej, więc dużo zależało od tego, ile czasu spędzę w powietrzu. Niektóre linie płacą pracownikom tylko za czas spędzony w powietrzu, czyli dopiero od momentu gdy samolot wystartuje do wylądowania. Bywa, że czas spędzony na ziemi, wszelkie opóźnienia po prostu się nie liczą do pensji. Odciągnięto mi 300 euro za szkolenie i wiele na życie nie zostało. Przede mną była kolejna łamigłówka: Jak rozdysponować kwotę 120 euro, by przeżyć kolejny miesiąc”. Nieźle, prawda?
Załoga - najbliższą rodziną
Ale samo latanie wiąże się z masą przyjemności. I nie chodzi tylko o sam eufotyczny stan związany z unoszeniem się nad ziemią. Równie ważne są relacje międzyludzkie, nawiązywane z innymi członkami załogi.
„Załoga. Kim dla siebie jesteśmy? Jeden dom, jedna maszyna, jedno i to samo biuro, jedna i ta sama pasja. Jedna wielka rodzina! Jeden dom? Owszem. Spędzamy tam większość swojego życia. Nie wyobrażamy sobie, by mogło być inaczej.
Rodzina? Tak! To z nimi spędzam święta, śmieję się, zwierzam z problemów, dzielę się tym, co mnie cieszy i co jest ważne, to tam dostaję wsparcie, kiedy tego potrzebuję. W czasie lotu mam tylko ich, nikogo więcej. Nie zawsze przypadamy sobie do gustu, mamy różne poglądy, jednak w razie niepowodzeń będziemy musieli liczyć tylko na siebie” – tak pisze Olga.
Równie ważne są relacje z pasażerami. To już prawdziwy temat-rzeka.
Jacy są pasażerowie?
Nie można absolutnie generalizować, ale to zdecydowanie najciekawszy i najbardziej nieobliczalny element tej pracy. Z opowieści Olgi wynika, że to prawdziwa galeria osobliwości: zaskakująco wielu ludzi myli np. drzwi wejściowe do samolotu z drzwiami od toalety czy wykłóca się o najdrobniejsze szczegóły. Często pasażerowie są też bardzo roztargnieni – zdarzały się loty, gdy ktoś po lądowaniu już na lotnisku zdawał sobie sprawę z tego, że w maszynie… zostawił własne dziecko. Były też przypadki, które Olga najchętniej wymazałaby z pamięci, np. pasażer… dogadzający sobie w samolotowej toalecie.
Na których trasach jest najgorzej? "Faworyt" jest jeden
Każdy kraj ma swoją specyfikę, a Olga zapewnia, że nie powie złego słowa o Polakach, którzy na tle innych narodów prezentują się prawie wzorowo.
Weźmy na przykład trasę do Marrakeszu. Olga charakteryzuje pasażerów z Maroka jako ludzi, którzy podróżują wielkimi rodzinami z masą dzieci. I którzy koniecznie chcą siedzieć obok siebie. Stad tak częste jest w czasie lotów do Maroka kombinowanie i zamiany miejsc z innymi pasażerami. Niekoniecznie interesują ich też względy bezpieczeństwa takie jak zapinanie pasów. Nagminne jest też ustawianie bagaży podręcznych w przejściu między rzędami. A dodatkowo w czasie jednego z lotów na tej trasie koleżanka Olgi znalazła niemowlę schowane w.. schowku bagażowym!
Bardzo specyficzni są też pasażerowie z Włoch, zwłaszcza na trasach krajowych. Według Olgi – charakteryzują się w dużej mierze niesubordynacją i skłonnością do kombinowania. Objawia się ona m.in. w desperackich próbach palenia papierosów w toalecie – choćby poprzez zakrywanie kubeczkiem wykrywacza dymu.
„Nie odsłonię okna do lądowania, razi mnie, nie widzisz?”, „Nie wyłączę telefonu, chcę słuchać muzyki!”, „Znowu mnie budzisz tylko po to, bym złożył stolik?!”. Takie narzekania słyszymy bardzo często. Z odsłonięciem okna podczas startu i lądowania zawsze jest problem, bo ktoś chce spać i słońce mu przeszkadza. Nikt nie zastanawia się, co będzie, jeśli zdarzy się pożar silnika. Uwielbiają się też wykłócać, składać skargi i mieć pretensje.
Obrywało nam się, kiedy ktoś prosił o butelkę wody, a my w zamian o trzy euro. Wyzywano nas od złodziei, a gdy nie było poduszki czy koca, padały teksty, że w innych liniach są dostępne.
Nie brakowało też innych uwag.
– Masz mówić w moim języku, jesteś u mnie w kraju! – słyszała Olga niejednokrotnie podczas dyskusji z pasażerami o powodach opóźnienia samolotu.
Zdecydowanie najgorsi są jednak pasażerowie wylatujący na pewną imprezową wyspę.
„Miałam takie loty i kierunki, których nie lubiłam, wręcz nie znosiłam. Wieczorny lot na Ibizę przyprawiał mnie o zmarszczki na czole. Miks różnych narodowości, litry sprzedawanych alkoholi, cyrk w powietrzu. Tak określiłabym loty na tej trasie. Już na ziemi pytano nas o piwo, wódkę, dżin i tonik. Sporą część pasażerów stanowiły grupy młodych ludzi. Zdarzali się też kibice różnych klubów piłki nożnej. Klaskanie, śpiewanie niczym na stadionie, sprośne żarty ze strony mężczyzn trwały czasem cały rejs. Nie zapomnę, jak podczas serwisu jeden chłopak bez wahania i wstydu zapytał mnie, czy chcę zobaczyć jego członka. Nie ma to jak zabłysnąć wśród kolegów…” – wspomina Olga.
Takie wydarzenia tylko utwierdzały ją w tym, że dobrze zrobiła, zmieniając pracę. Wkrótce po 21. urodzinach, zgodnie z planem przeniosła się do linii lotniczej z Bliskiego Wschodu, a konkretnie z Omanu. Warunki tam panujące były zdecydowanie znacznie bardziej przyjemne dla stewardes, choć Olga z sympatią wspomina czas gdy latała w taniej linii.
Czy warto zostać stewardesą?
Po książkę Olgi warto sięgnąć, by zobaczyć, co znaczy pasja i dlaczego warto podążać za marzeniami . Pokazuje też nam, że często warto zaryzykować i rzucić się na głęboką wodę.
„Myślę, że ludzie są w stanie pokochać tylko tę pracę, która wiąże się z ich pasją. To nie tylko fajny uniform i bycie na pokładzie. To jest obcowanie, ale i namiętny flirt z samym niebem, lotniskiem i stojącymi na nim maszynami. Pierwszy krok, by odkryć swoją pasję do lotnictwa, to wewnętrzne odczucie, że jest nam dobrze na lotnisku i że nie potrzeba nam zbyt długiego czasu, by odnaleźć się w tym miejscu. Drugi znak pojawia się, gdy patrząc na samoloty, czujemy coś specyficznego, co wprawia nas zwyczajnie w zachwyt. Masz chęć robienia zdjęć, chęć, aby wsiąść i polecieć gdziekolwiek, nie zwracając tym samym uwagi na porę i kierunek? To jest właśnie pasja. Tak przejawiała się u mnie. Rozpoznasz swoją pasję po tym, że nie nudzi cię ten temat i że godzinami możesz gadać, jak wzbija się boeing, jak ląduje airbus, a każdy samolot powoduje, że kierujesz wzrok do góry.”
„W samolocie przeżywam wszystko. Spędzam święta, jem, modlę się, obchodzę urodziny, świętuję cudze ważne wydarzenia z życia, oklaskuję oświadczyny, wysłuchuję wyznań, zawieram przyjaźnie, zarabiam pieniądze. Im dłużej pracowałam w zawodzie, tym bardziej uzależniałam się od latania. Ktoś kiedyś mi powiedział, że lotnictwo działa jak narkotyk – nie wierzyłam. Z czasem się przekonałam, że faktycznie tak jest”.
Olga docenia przy tym to, jak bardzo zmieniła ją ta praca.
„Nauczyłam się niezależności, doceniałam to, że jestem w stanie sama się utrzymać i że to wszystko jakoś mi wychodziło. Uważam, że decyzja o pracy zagranicą i rzucenie się od razu na głęboką wodę to był najlepszy wybór, jakiego mogłam dokonać. Powiedzenie „Co cię nie zabije, to cię wzmocni” sprawdziło się u mnie. Zdałam sobie sprawę, że wizja przyszłości dla młodego człowieka bywa ciężka, gdy staje przed wyborem pracy, kierunku studiów. Ja od zawsze wiedziałam, że chcę opuścić Polskę, wiedziałam też, że po szkole będę chciała latać. Nie wiedziałam, jak potoczą się moje losy. Byłam w punkcie, w jakim znajduje się każdy, szukając rozwiązań, myśląc, jak ułożyć swoje życie. Ja swoje wywróciłam do góry nogami (w pozytywnym tego słowa znaczeniu)”.
Z całą pewnością książka „Życie stewardesy” pomoże ci poznać arkana pracy w tym zawodzie i zdecydować czy jest to odpowiedni zawód dla ciebie. Książkę możecie zamówić m.in. w tym miejscu, a portal Fly4free.pl jest patronem medialnym tego wydawnictwa.