O uruchomieniu lotów z Budapesztu do USA było głośno na dziennikarskiej giełdzie od kilku tygodni, ale LOT nabrał wody w usta. Ostatecznie nowy kierunek ekspansji narodowego przewoźnika ogłoszony został dziś w czasie konferencji prasowej z udziałem wicepremiera Mateusza Morawieckiego na lotnisku w stolicy Węgier. Rejsy do Nowego Jorku będą wykonywane 4 razy w tygodniu (w poniedziałki, czwartki, piątki i niedziele), a do Chicago LOT będzie latał 2 razy w tygodniu (we wtorki i soboty). Oba połączenia są całoroczne, a bilety są już w sprzedaży na www.lot.com.
Za taką decyzją stoją przede wszystkim względy biznesowe, bo Budapeszt to duży rynek – lotnisko Ferenca Liszta w zeszłym roku obsłużyło 11,4 mln pasażerów (dla porównania – lotnisko w Warszawie miało 12,8 mln pasażerów). W odległości 2 godzin jazdy od lotniska w Budapeszcie mieszka zaś aż 8 mln osób. Do tego jest to rynek osierocony.
Węgrzy czekali na bezpośrednie połączenie z USA od 2011 roku, gdy z tras do Budapesztu zrezygnowały linie American i Delta Airlines. I takie połączenie trudno im było przywrócić, bo w 2012 roku zbankrutował Malev, czyli narodowy przewoźnik Węgier. W zeszłym roku w mediach pojawiły się informacje, że Stany z Budapesztem miałyby połączyć linie Emirates w ramach tzw. piątej wolności lotniczej. Ostatecznie trasa nie doszła do skutku, ale linia z Zatoki realizuje już takie transatlantyckie połączenia – lata z Mediolanu do Nowego Jorku i z Aten do Newark.
Mimo braku bezpośredniej trasy do Nowego Jorku i Chicago z Budapesztu podróżuje ponad 165 tys. ludzi rocznie, którzy przesiadają się głównie we Frankfurcie, Paryżu i Amsterdamie.
Ekspansja LOT cieszy, ale z drugiej strony warto zadać pytanie, czemu LOT rozwija się w innym kraju, zamiast dalej rozwijać hub w Warszawie. Prawdopodobnie powodem jest zapychające się lotnisko Chopina.