Podróże w czasie: Na pokładzie Boeinga 747 w latach 70-tych
Pomysł na Boeinga 747 zrodził się w latach 60-tych XX wieku, kiedy szef amerykańskich linii Pan Am – Juan Trippe zapragnął dwupiętrowego samolotu, który byłby w stanie pomieścić czterystu pasażerów. Jako jeden z głównych inwestorów, miał znaczący wpływ na projekt najsłynniejszego jumbo jeta na świecie. Samolot był odpowiedzią na wzmagający się od końca lat 60-tych ruch turystyczny. Juan Trippe uznał, że świat potrzebuje ogromnych odrzutowców, które mogą transportować setki pasażerów szybko, skutecznie i w dobrym stylu. Tak powstał Boeing 747 zdolny do przewożenia 500 pasażerów.
Tak wyglądał prototyp klasy ekonomicznej:
Ostatecznie wygląd klasy ekonomicznej różnił się od przedstawionego prototypu, jednak pozostało wiele cech wspólnych m.in. ta sama konfiguracja foteli i podobna przestrzeń między nimi.
Prócz Pan Am, także inne linie lotnicze zdecydowały się na zakup Boeinga 747 m.in. ze względów prestiżowych. Były to m.in. Air Canada, Iberia, Continental Airlines, czy SAS. Skandynawskie linie lotnicze zamówiły dwa samoloty, w których wprowadzono pewne modyfikacje. Najważniejsza zmiana dotyczyła zmniejszenia ilości miejsc do 353 foteli. W ten sposób SAS chciały zapewnić swoim pasażerom poczucie większej przestrzeni, a tym samym komfort podróży. Wnętrze zdecydowano pozostawić w podobnej stylistyce. Do pierwotnego projektu dodano jednak kilka „ulepszeń”, zaznaczając, że jest to wersja udoskonalona, którą nazwano „747B”.
Podróże lotnicze w tamtym czasie były dużym wydarzeniem. Ludzie specjalnie na tę okazję ubierali się elegancko, wręcz szykownie, a na pokładzie stosowali się do etykiety. Przelot samolotem stawał się ważną częścią ich podróży, którą można było potem relacjonować znajomym. A było co wspominać.
– Srebrne sztućce, kieliszki ze szkła, cała zastawa – wszystko było bardzo stylowe. Kolorowe menu było przygotowane i wydrukowane dla każdego rejonu świata – wspomina Valerie Waterman, była stewardessa Pan Am. – Po starcie oferowałyśmy pasażerom gorące, perfumowane ręczniki srebrnymi szczypcami, a następnie podawałyśmy aperitif , którym było wino lub dobry francuski szampan. Gdy przychodziła pora na posiłek, dla każdego pasażera klasy pierwszej z osobna nakrywałyśmy stolik.
Pasażerowie pierwszej klasy mieli także dostęp do własnego salonu wypoczynkowego, który znajdował się na górnym pokładzie za kokpitem pilotów. Tam mogli rozsiąść się w wygodnych fotelach lub na kanapach i wypić drinka wraz z innymi towarzyszami podróży.
I pomyśleć, że to wszystko za kwotę, która wcale nie była wygórowana. Ceny biletów dla podróżujących pierwszą klasą były raptem 25 proc. wyższe od ceny biletów w klasie ekonomicznej. Ale warto było wydać tych „kilka” dolarów więcej. Ze wspomnień pasażerów wynika, że miejsca w pierwszym rzędzie na górnym pokładzie były najlepszymi w całym samolocie. Można było z nich podziwiać piękne zachody słońca, lądowanie samolotu, a także porozmawiać z pilotami, którzy często zostawiali otwarte drzwi do kokpitu.
W wyniku kryzysu naftowego w latach 70-tych XX wieku, wiele linii lotniczych szukało sposobów na zwiększenie dochodów potrzebnych do pokrycia zwiększonych kosztów paliwa. Tym sposobem salon wypoczynkowy dla pasażerów pierwszej klasy został zlikwidowany, bo okazał się zbytnim luksusem. Od tego momentu, żeby zasiąść na miejscach za kokpitem pilotów, należało zapłacić. I tak stworzono kompromis między klasą pierwszą, a ekonomiczną – klasę biznes.