Fly4free.pl

Luksusowy Robinson Crusoe w wersji all inclusive. Odwiedziliśmy prywatną wyspę na Seszelach

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne
Wyścigi rowerowe na czynnym pasie startowym, poranny spacer, podczas którego obchodzisz wyspę dookoła, wizyty u małych rekinów i płaszczek w ich naturalnym środowisku, najlepsze dania przygotowane przez wybitnych szefów kuchni i serwowane bez limitu, oglądanie gwiazd i doglądanie żółwich gniazd z ekspertami w tych dziedzinach – a to wszystko na prywatnej wyspie, do której można dotrzeć wyłącznie prywatnym samolotem. Odwiedziliśmy jeden z najbardziej niezwykłych hoteli na Seszelach – Waldorf Astoria Platte Island. To luksusowa rozpusta, którą trudno sobie wyobrazić. Dlatego spróbuję Wam ją opowiedzieć!

Kojarzycie ten moment, gdy śni Wam się, że się obudziliście? Jeszcze nie jesteście pewni, gdzie zaczyna się jawa, a kończy sen. Jestem w tym właśnie momencie. Powieki wydają się ważyć tonę i nie bardzo chcą współpracować, jeszcze Morfeusz szepcze coś do ucha, a ręka szuka telefonu, by zatwierdzić kolejną „drzemkę”. Nieśmiało sprawdzam, na jakim etapie jest słońce. Każda odwleczona sekunda jest na wagę złota – leżę w łóżku, które otula człowieka, jakby było zrobione z całej rzeszy puchatych szczeniaczków (metaforycznie – oczywiście). W efekcie, żeby wstać trzeba ze sobą negocjować, jak ze zbuntowanym 3-latkiem. Bez litości.
 

Niestety słońce też to wie i nie bierze jeńców. Jest ledwo po szóstej, a ono pędzi, jakby we wszechświecie istniało jakieś słoneczne odbijanie karty w fabryce promieni i opalenizny. Pędzę więc wraz z nim i jego kartą – na prywatny kawałek plaży. Całkiem spory krab ucieka mi spod nóg, kryjąc się w krzaku pod palmą. Pędzę – nie zważając na to, że pośpiech poniża – tam, gdzie jego pobratymcy robią sobie nieoficjalne gale MMA, naparzając się w najlepsze w oktagonie z piasku i patyków. Nigdy w życiu nie widziałam tylu krabów w jednym miejscu. Z kolei do brzegu podpływa płaszczka – eskortowana przez maleńkie rekiny. We trójkę tworzą jakiś irracjonalny podwodny rydwan cudów natury. Wchodzę do wody, która jest cieplejsza niż zupa w szkolnej stołówce była kiedykolwiek. Dookoła nikogo poza mną. Szum spokojnego oceanu, ciche zderzenia krabowych muszli, spadający w oddali (uff!) kokos.
 
To serio przepiękny sen. Tyle że wydarzył się naprawdę. Witajcie na Platte Island, prywatnej wyspie na Seszelach, która w całości należy do hotelu sieci Waldorf Astoria.

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne

Prywatny samolot, prywatna wyspa, prywatna willa – „prywatność” odmienia się tu przez wszystkie przypadki

Ta niezwykła wyspa, o której być może nigdy nie słyszeliście, ma zaledwie 1250 m długości i 550 szerokości. Jest dosłownie pyłkiem na mapie, ale takim, który niepostrzeżenie włazi gdzieś pod skórę i zostaje z człowiekiem na zawsze. Jest tu tylko jeden hotel, do którego można dostać się tylko jedną drogą – prywatnym samolotem podstawianym na lotnisko w Mahe.

Na miejscu na gości czeka 50 willi – głównie dwuosobowych, choć mają powierzchnię aż 141 mkw. Można się śmiało gonić. Także po prywatnym ogrodzie, na który składa się prywatny basen, prysznic pod chmurką, sporo zieleni i bezpośrednie zejście na plażę.

Tutejszy pas startowy ma raptem 900 metrów, a i tak zajmuje niemal najdłuższy fragment wyspy – praktycznie od brzegu do brzegu. Już sama podróż jest więc nie lada przygodą – zwłaszcza, że bilety wypisuje się ręcznie. Gdy samolot po krótkim kołowaniu zatrzymuje się bezpośrednio pod hotelowym lobby, w głowie gra mi muzyka z serialu „Biały Lotos”. Na progu hotelu czeka bowiem więcej obsługi niż właśnie przyleciało tu gości. Różnica jest taka, że w tym sezonie – który przeżywam naprawdę – nikt nie umrze. No, chyba że ja. Z zachwytu.

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne

„Biały Lotos” czy jednak „Robinson Crusoe”? Sami zdecydujcie!

W tej historii o luksusowym Robinsonie Crusoe, ja startuję raczej z pozycji Piętaszka. Równie dobrze czuję się w namiocie na kempingu, co w 5* hotelach, choć te drugie – przyznaję z bólem, często wieją dla mnie nudą. W tym kontekście obłędnie rajska, ale jednak totalnie odizolowana od świata wyspa, na której jest WYŁĄCZNIE hotel, była dla mnie sporą ciekawostką podróżniczą. Czeka mnie przygoda życia czy złota klatka?

Tymczasem zaledwie w ciągu czterech dni pobytu idę z przewodnikiem łowić ryby metodą „flying fishing” (wikipedia podpowiada, że to „wędkarstwo muchowe”), wypływam łódką na snorkeling, bo wyspę otacza rafa koralowa, a do dyspozycji mam także kajaki i rowerki wodne. Jeżdżę rowerem po czynnym pasie startowym, przy którym wielki czerwony znak ostrzega, by zawsze „sprawdzić, czy nic nie leci”. Z kolei jeden z najpiękniejszych wieczorów uprzyjemnia nam „ekspert od gwiazd”, który z niezwykłą pasją – w zupełnej ciemności – opowiada, co właściwie widzimy nad głowami. A później pokazuje nam robione na żywo zdjęcia z teleskopu.

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne

Codziennie robię też poranny obchód wyspy – po obwodzie Platte ma zaledwie 6 kilometrów i można ją spokojnie obejść dookoła. W efekcie, każdego dnia spotykam mnóstwo płaszczek, ryb i maleńkich rekinów, które podpływają do samego brzegu. Momentami naprawdę nie dowierzam, że to miejsce jest prawdziwe. Co i rusz dostrzegam też oznaczone gniazda żółwi, które otacza się tu szczególną ochroną. A jeśli tylko bardziej zaciekawi was fauna i flora wyspy – na miejscu są specjalni przewodnicy, którzy mogą się wybrać na taki obchód razem z wami.

Bez trudu zadbacie także o formę – na korcie tenisowym czeka bowiem trener – gotowy udzielić lekcji lub służyć jako kompan do gry – a siłownia jest wyposażona tak, że… klękajcie narody.

Zachwycam się nawet biblioteką, w której mogłabym przepaść na długie tygodnie. Na gości czeka tu kilkaset książek ze wszystkich możliwych kategorii – od reportaży, przez albumy i przewodniki, aż po kryminały, książki techniczne i biografie. Każda z nich została wybrana przez specjalnie zatrudnionego do tego człowieka.

Jeśli z kolei poza czymś dla umysłu, zapragnę czegoś także dla ciała – wykwalifikowany personel w przepięknym SPA jest gotowy zadbać także o ten aspekt wypoczynku.Muszę przyznać, że przez dwa tygodnie nie nudziłabym się tu ani sekundy.

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne

All inclusive? Ale jak to tak bez bufetu i bitwy o leżaki?!

Sam hotel otworzył się kilka miesięcy temu, ale niemal od razu zdobył miano jednego z najbardziej niezwykłych i najbardziej luksusowych na Seszelach. W pełni zasłużenie! Oferuje pobyt ze śniadaniami lub wersję all inclusive. Właśnie się skrzywiliście, bo all inclusive kojarzy Wam się kolejkami do bufetu, porannym sprintem po leżaki i „A Ram Zam Zam” wyklaskiwanym przez dzieci i animatorów niedługo przed przaśnym wieczornym show? W takim razie tutaj przeżyjecie szok kulturowy. Tu all inclusive nabiera nowego znaczenia.

Wewnętrznego smakosza zaspokoją tutaj doskonale wyposażone bary i restauracje. Dla rozrywki gości przygotowywane są także degustacje rumu, win, a nawet kawy – zawsze z pasjonatami u boku, którzy są gotowi godzinami opowiadać o tym, co serwują gościom. Wystarczy jeden dzień, by każdy z nich zapamiętał, jaką lubicie kawę i co najchętniej pijacie wieczorem. W efekcie kilkudziesięciu gości obecnych na wyspie otacza się najwyższym poziomem opieki – fachowej i zaskakującej, ale jednocześnie subtelnej i dyskretnej.

W trakcie wizyty codziennie jem kolację w innej, fenomenalnej restauracji – przynajmniej dwie z nich mogłyby spokojnie zawalczyć o słynną gwiazdkę. W menu doskonałe steki, ryby, owoce morza, sushi, jadalne kwiaty, pizza, makarony, burgery. W skrócie – prawie wszystko, co sobie wymyślicie. Choć to all inclusive, nie ma mowy o bufetach. Za każdym razem zamawia się z karty, ale bez żadnego limitu. Chcielibyście coś w daniu zmienić albo macie ochotę na coś, czego w karcie nie ma? „Zobaczymy, co da się zrobić” słyszycie, a później przed Wami ląduje prawdziwe kulinarne cudo. Tutejsi szefowie kuchni nie tylko chętnie rozmawiają z gośćmi, ale uwielbiają ich zaskakiwać i z przyjemnością podejmują wyzwania.

Podobnie jak w przypadku atrakcji, tak i w kwestii gastronomicznej – nie ma tu miejsca na nudę. A jeśli macie ochotę podjadać między posiłkami albo nie zamierzacie opuszczać willi, bo chcecie spędzać czas tylko we dwoje – przez 24 godziny na dobę można zamawiać jedzenie i napoje z dostawą bezpośrednio do drzwi. Bez limitu, bez dodatkowych opłat.

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne
Seszele odwiedziliśmy w ramach zaproszenia dla mediów. Wyjazd powstał we współpracy z organizacją turystyczną Seszeli, liniami Turkish Airlines i agencją Świat na Raty.  Na Mahe gościliśmy w hotelu Laïla Resort i Savoy Seychelles Resort & Spa, a na Praslin w Le Duc De Praslin. Na naszych łamach możecie przeczytać także, jak zorganizować wyjazd na Seszele w wersji niskobudżetowej oraz o niezwykłym locie bez miejsca na bagaż i kolana, który może stać się przygodą życia. Potrzebujecie wersji audiowizualnej? Nie ma problemu. Na naszym Instagramie czeka relacja z Seszeli – pełna praktycznych informacji.

Rozpieszczanie nie kończy się jednak w częściach wspólnych. Aż dwie dedykowane osoby dbają, by w mojej willi niczego nie brakowało. Urzekają mnie też detale i podejście do gościa. To, że ktoś codziennie wieczorem pilnuje, żebym miała przy łóżku przygotowaną wodę i kapcie (pozdrawiam Kraków – u nas tak się mówi), że mam cały katalog poduszek do wyboru, a po śniadaniu czeka na mnie wypisana ręcznie kartka z życzeniami miłego dnia. Że ktoś zwrócił uwagę, które produkty z kącika przekąskowo-barowego lubię bardziej i kolejnym razem uzupełnia go tak, by to właśnie one w nim przeważały. Zabierając te, które beztrosko lekceważę.

Za bardzo pofiglowaliście na plaży lub basenie? Wieczorem w willi niepostrzeżenie znajdzie się krem łagodzący harce ze słońcem. Uśmiecham się też do zestawu plażowego, czyli rozłożystego kapelusza i wysokiej jakości torby w stylu „pomieszczę pół Twojego domu, psa i hulajnogę”, które to goście dostają na pamiątkę, a jeszcze bardziej podziwiam szlafrok basenowy, na który przedrukowano… zdjęcie satelitarne rafy koralowej okalającej wyspę. Takie właśnie drobnostki sprawiają, że widzisz, ile pracy włożono w stworzenie tego miejsca. Oczywiście, każdy z tych elementów opieki nad gościem można spotkać także w innych miejscach, ale dopiero w pakiecie dają poczucie, że naprawdę nie można byłoby zadbać o człowieka bardziej – jednocześnie nie naruszając jego przestrzeni.

Relaks zapewnia też wyposażenie pokoju – solidny sprzęt audio to idealne dopełnienie wygodnych sof w sporym salonie. Wolnostojąca wanna i łóżko są ustawione przy ogromnych oknach, które w każdej chwili można też rozsunąć – tu każdy sam wybiera, na ile kontaktu z naturą jest gotowy. Ba, umyć się można też pod gołym niebem, bo na zewnątrz każdej willi czeka też prysznic na świeżym powietrzu. Możecie też dzielić opalanie i kąpiele między prywatny basen, a ocean – bo obie te rzeczy dzieli dosłownie kilkadziesiąt metrów. A co ważniejsze – kompletnie nie musicie martwić się o prywatność, bo ogrodzony ogród w pełni ją gwarantuje.

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne

Bez solidnej sakiewki się nie obejdzie, ale może… raz się żyje?

A ile taka luksusowa rozpusta kosztuje? Nie oszukujmy się, to nie są tanie rzeczy, ale coś podpowiada mi, że tego zdążyliście się już domyślić. Koszty to jednak klasyczne „to zależy”. Waldorf Astoria Platte Island zagościł już bowiem zarówno na Bookingu, jak i w biurach podróży. Przykładowo Itaka proponuje taki wyjazd we wrześniu – 7 dni, 5 noclegów ze śniadaniami za… 24 tysiące złotych od osoby (przy rezerwacji dla dwóch osób), oczywiście z lotami i bagażem rejestorowanym. All inclusive to już koszt 37 tysięcy złotych w tym samym terminie.

Na własną rękę, hotel w wersji ze śniadaniami – w tym samym terminie (na 5 nocy) można zarezerwować za ok. 19 tysięcy złotych od osoby, ale trzeba doliczyć jeszcze loty na Seszele. Dobra wiadomość jest taka, że transport prywatnym samolotem z Mahe jest już w cenie. Wersję all inclusive można zarezerwować prywatnie wyłącznie przez stronę hotelu – w tych samych datach system wylicza pobyt na 33 tysiące złotych od osoby.

Dość oczywiste pytanie, które nasuwa się w tym momencie brzmi: „kogo na to stać?”. Tymczasem takie miejsca mają na Seszelach niemałe branie. Rajski archipelag nie bez powodu w pierwszej kolejności przywodzi na myśl spektakularne podróże poślubne. Faktycznie, rynek na śluby i to, co odbywa się po nich jest tutaj mocno rozwinięty. Obiekty na prywatnych wyspach chętnie wybierają też ci, dla których pieniądze nie stanowią problemu, a jednocześnie najbardziej na świecie cenią sobie spokój i dyskrecję. Tu dostają to w wydaniu, które zadowoli nawet najbardziej wymagających.

A ja? Ja jestem pewna, że jeszcze kiedyś tam wrócę. Muszę tylko skreślić kilka właściwych liczb…

Komentarze

na konto Fly4free.pl, aby dodać komentarz.

Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?


porównaj loty, hotele, lot+hotel
Nowa oferta: . Czytaj teraz »